Krasnolud i drowka podbiegli do czarodziejki. Nieprzytomna elfka miała poszarpane ubranie, lecz poza kilkoma zadrapaniami nie odniosła poważniejszych obrażeń. Nawet rana na ramieniu, będąca efektem ugryzienia, nie wyglądała na groźną. Niemniej toksyna pająka, z pewnością mogła wyrządzić poważne szkody w organizmie czarodziejki.
Mając to na uwadze, Szelbi zajrzała do sakiewki Selune w nadziei, że znajdzie tam coś przydatnego, lecz poza kilkoma fiolkami z niezidentyfikowanym płynem i kawałkami białego płótna, nie było tam nic, co mogło by pomóc w ich obecnej sytuacji. Nie chcąc ryzykować niechcianymi efektami, jakie mogły by wystąpić w przypadku niewłaściwego użycia tajemniczych eliksirów, drowka zabandażowała jedynie ramię czarodziejki, po czym krasnolud poszedł zobaczyć czy Veru również jest ranny, a złodziejka została przy nieprzytomnej elfce.
- Jest nieprzytomny, ale nic mu się nie stało – krzyknął Battor rzuciwszy okiem na łucznika.
- Z nią jest coraz gorzej – odkrzyknęła mu Szelbi, widząc powiększającą się opuchliznę na ramieniu czarodziejki.
W tym momencie drowka wpadła na pewien pomysł.
- Zostaniesz z nimi? – zapytała krasnoluda.
- To chyba logiczne – odparł Battor nieco ostrzej niż planował - Powiedz lepiej, co chcesz zrobić?
- Wydaje mi się że, na górze widziałam roślinę, która spowalnia działanie jadu, jeśli zrobi się z niej opatrunek – skłamała Szelbi.
W rzeczywistości drowka nie miała zielonego pojęcia o ziołach leczniczych. Potrzebowała jednak czasu, by wrócić na górę i spróbować odszukać Ardepa. Jeśli bowiem ktokolwiek znał się na odtrutkach, to najszybciej jakiś mag, lub kapłan, a w chwili obecnej ów tajemniczy jegomość, był jedynym przytomnym adeptem magii w tym podziemiu. Co prawda Ardep, mieszkał na drugim poziomie, ale jeśli rzeczywiście chciał uwolnić wcześniej drowkę to istniało spore prawdopodobieństwo, że śledził jej dotychczasowe poczynania chociażby po to by upewnić się że jego pomoc nie będzie już potrzebna. Była zatem szansa że Szelbi znajdzie go gdzieś na górnym poziomie.
- Cóż, to chyba jedyne wyjście jakie mamy – zgodził się nieco niechętnie Battor, któremu nie specjalnie uśmiechało się pilnowanie elfów.
- Wrócę najszybciej jak się da – zapewniła go drowka i ruszyła biegiem w kierunku schodów.
– Ja w tym czasie przeniosę elfy bliżej schodów, na wypadek, gdyby te pająki nie były jedynymi mieszkańcami tej komnaty – krzyknął za nią Battor
Droga na górę zajęła Szelbi kilka minut. Całe szczęście, że teraz pułapka była niegroźna, bo w przeciwnym wypadku pokonanie schodów mogło by zająć drowce znacznie więcej czasu. Kiedy już pokonała ostatnie stopnie na górę, od razu wypadła z komnaty na korytarz, którym wcześniej drużyna trafiła do pomieszczenia. Nie przebiegła jednak więcej jak dwadzieścia metrów, gdy na skraju jej pola widzenia zamajaczyła sylwetka idącego w jej stronę Ardepa. Najwyraźniej on także ją dostrzegł gdyż zatrzymał się, najwyraźniej czekając na jej reakcję. Drowka podbiegła jeszcze kilkanaście metrów, aby móc swobodniej rozmawiać z tajemniczym adeptem magii, lecz kiedy już była zaledwie kilka kroków od niego, to on pierwszy się odezwał.
- Robicie na dole straszny hałas – oznajmił ze stoickim spokojem.
Szelbi ignorując uwagę przeszła od razu do sedna sprawy, która ją tu sprowadziła.
- Szukałam cię, potrzebuje twojej pomocy.
- Tak też pomyślałem, gdy zobaczyłem cię na tym poziomie, czego ode mnie chcesz?
Drowka postanowiła jak najszybciej uzyskać pomoc, liczył się bowiem czas.
- Czy znasz sposób na zneutralizowanie jadu pająka? – zapytała, a ponieważ Ardep nie odpowiedział od razu, zdecydowała się powiedzieć nieco więcej:
- Selune została ugryziona i obawiamy się, że bez pomocy uzdrowiciela, nie uda jej się przezwyciężyć toksyny.
- Skąd myśl, że jestem uzdrowicielem? – Ardep wydawał się zaskoczony samą ideą tego pomysłu.
- To był jedyny pomysł, jaki w tamtej chwili przyszedł mi do głowy – odpowiedziała zgodnie z prawdą Szelbi. Po chwili zaś dodała:
- Uznałam, że skoro znasz się na magii i zaoferowałeś mi tą magiczną pigułkę, to może znasz także inne sztuczki, które mogłyby okazać się przydatne w naszej sytuacji.
- Wyciągnęłaś całkiem słuszne wnioski - pochwalił ją zakapturzony.
- Rzeczywiście władam magią i znam się na ziołach. Z tego, co mówisz minęło już kilkanaście minut od ukąszenia, a w tym wypadku czas nie działa na korzyść czarodziejki. Tym bardziej, że minie jeszcze przynajmniej kwadrans nim uda mi się zdobyć składniki i przyrządzić odtrutkę.
Słysząc te słowa Szelbi odczuła prawdziwą ulgę. Dotąd bowiem nie była pewna, czy Ardep istotnie mógłby im pomóc i czy nie zmarnuje na poszukiwaniach uzdrowiciela zbyt wielu minut. Minut, które być może ocaliłyby życie Selune, gdyby wraz z krasnoludem zdecydowała się wykorzystać je w inny sposób, niż nieprzemyślana próba wprowadzenia w życie planu, który dopiero co wymyśliła. Tym razem jednak dopisało jej szczęście.
Zawróciła więc i znalazłszy się znów przy schodach, usiadła na jednym ze stopni, cierpliwie czekając na powrót Ardepa.
Uzdrowiciel zjawił się szybciej niż się spodziewała i wręczył jej zakorkowaną fiolkę z jakimś gęstym płynem. Ardep wyjaśnił, że musi nasmarować miejsce ukąszenia przyniesioną przez niego substancją i poczekać około dziesięciu minut nim założą na to miejsce opatrunek. Na pytanie, dlaczego sam nie może, zająć się Selune, bo z pewnością zrobiłby to lepiej, niż ktokolwiek z drużyny, uzdrowiciel odparł, iż nie zamierza się ujawniać. Z pewnością Szelbi zadałaby mu jeszcze kilka pytań, lecz Ardep już znikał w ścianie pomieszczenia. Nim całkowicie straciła go z oczu, zdążył jej jeszcze życzyć powodzenia i bezpiecznej podróży. Szelbi podziękowała i obiecała sobie w duszy, że jak tylko Selune wróci do zdrowia, ponownie odszuka człowieka w płaszczu. Od dawna już bowiem interesowały ją wszelkie zagadki i tajemnice, a Ardep miał ich w sobie znacznie więcej niż ktokolwiek, kogo spotkała wcześniej.
Teraz jednak, nie było czasu na rozważanie tego co będzie później, gdyż z każdą minutą szanse na ocalenie życia czarodziejki malały. Mając to na uwadze, Szelbi zbiegała ze schodów tak szybko, jak tylko mogła i gdy tylko znalazła się w pomieszczeniu gdzie zostawiła Battora, podbiegła do czarodziejki i pamiętając słowa uzdrowiciela starannie nasmarowała miejsce ukąszenia. Krasnolud uważnie obserwował poczynania nowego członka drużyny, czekając na dogodną chwilę by wypytać drowkę o to co działo się na górze, i dlaczego zamiast rośliny o której wspominała, przyniosła ze sobą jakąś dziwną substancję. Wojownik miał jednak tyle oleju w głowie, by nie protestować, gdyż cokolwiek się wydarzyło, Szelbi sprawiała wrażenie jakby doskonale wiedziała co robi. Kiedy jednak drowka nasmarowała już zranione miejsce na ciele czarodziejki i poinformowała Battora, iż teraz należy poczekać kilka minut nim założą opatrunek, krasnolud nie mógł się dłużej powstrzymywać.
- Dobra, mała – zaczął ostrym tonem. – Teraz wytłumacz mi, dlaczego, do stu piorunów, zajęło ci to tyle czasu i czemu, u licha, nie przyniosłaś tej rośliny o której mówiłaś?
- eee… -zaczęła niezręcznie drowka, usiłując wymyślić na poczekaniu wiarygodną historyjkę. Nie chciała bowiem jeszcze ujawniać faktu że nie są sami w labiryncie. – Tą maść można przygotować dość szybko, a jest skuteczniejsza od samej rośliny.
Krasnolud wydawał się przekonany.
- No dobra, całe szczęście, że wróciłaś na czas. Jeszcze kilka minut i mielibyśmy martwego elfa. – Rzekł kładąc rękę na ramieniu drowki. Jednak gdy Szelbi już gratulowała sobie po cichu kolejnego dobrego kłamstwa, wojownik zadał pytanie, którego nie mogła się spodziewać.
- A powiedz, czy gdyby Selune była tylko poraniona, użyłabyś korzenia senillu czy liści gasseru?
Ponieważ drowka nie miała zielonego pojęcia o ziołach leczniczych, postanowiła zawierzyć intuicji.
- Zdecydowanie senillu – odpowiedziała siląc się na pewność w głosie.
- Tak? A w jakiej dawce? – zapytał z chytrym uśmieszkiem wojownik.
- Odpowiedniej – Szelbi zmusiła się do uśmiechu.
- No to Ci gratuluję mała, Uśpiłabyś tym nawet górskiego trolla. – Obwieścił jej wojownik. Po czym dodał nieco ostrzej:
- Nie okłamuj mnie dziewczyno, może ja nie jestem uzdrowicielem, ale akurat te dwie rośliny są powszechnie znane mojemu ludowi. Przykro mi, ale jeśli mamy podróżować razem, musimy coś sobie wyjaśnić…
- Dobrze, przyznaję, że cię okłamałam. – Przerwała mu drowka. – Niemniej to co wydarzyło się na górze nie powinno nikogo interesować. Najważniejsze, że Selune wyzdrowieje.
Battor zamilkł na chwilę, rozważając to co powiedziała Szelbi.
- Tu się zgodzę, ale zapamiętaj sobie mała, że ostatni raz toleruję twoje kłamstwo. I tylko jeśli obiecasz ze nim nasza wspólna wędrówka się skończy wszystko mi wyjaśnisz.
- Umowa stoi – zgodziła się drowka, a widząc błysk w oku wojownika, dodała – szanujmy swoje tajemnice.
Dalsza dyskusja została przerwana przez cichy jęk jaki wydała z siebie czarodziejka. Złodziejka i wojownik podeszli bliżej leżącej towarzyszki i przyklękli obok niej.
- Będzie potrzebowała snu, tak jak my wszyscy – stwierdził po chwili Battor.
- Chyba nie chcesz odpoczywać w tym miejscu? – zapytała zaskoczona takim pomysłem Szelbi.
- Nie, oczywiście, że nie. Problem polega na tym, że nie uśmiecha mi się również spanie na schodach, którymi przyszliśmy. Tym bardziej, że nie wiemy jak długo wytrzyma mój bełt, który w tej chwili blokuje mechanizm. W każdej chwili pułapka może się uruchomić, a to oznacza, że musimy zbadać najbliższe komnaty, o ile jakiekolwiek tu są. Trzeba znaleźć bezpieczniejsze miejsce i to jak najszybciej. – oznajmił wojownik po chwili namysłu.
- Dobrze, ja sprawdzę, co jest za tamtym przejściem, które znaleźliśmy, a ty ocuć naszego łucznika. Będzie nam potrzebny, jeśli dojdzie do kolejnej bitwy. – rzekła Szelbi i odbiegła w ciemność.
Tymczasem krasnolud wylewając zawartość swojego podróżnego bukłaka z wodą na Veru przywrócił mu świadomość, po czym opisał w skrócie ich obecną sytuację.
Kilka minut później wróciła Szelbi oświadczając, że po wyjściu z komnaty znalazła korytarz, który kończył się masywnymi zablokowanymi wrotami. Niemniej w samym korytarzu trafiła na dwie pary drzwi, z czego jedne z nich były otwarte i prowadziły dalej w głąb lochów, a za drugimi znajdowała się dość spora komnata.
Battor natychmiast szczegółowo wypytał Szelbi o pomieszczenie, po czym zadowolony stwierdził, że to najlepsze miejsce na odpoczynek, jakie mogli teraz znaleźć. Tym bardziej, że jak twierdziła drowka, można było zamknąć je na klucz, który zastąpiliby wytrychem.
Wspólnie zatem udali się do komnaty, aby jeszcze raz dokładnie ją obejrzeć, podczas gdy Veru miał opracować najbezpieczniejszy sposób na przetransportowanie nieprzytomnej czarodziejki do owego pomieszczenia
Przez następne pół godziny przygotowywali podróżne posłania, i rozlokowywali się wygodnie. Wspólnie ustalono, że warta będzie niepotrzebna, jeśli tylko zamkną drzwi na klucz. Takie rozwiązanie oszczędzało im kilka godzin skracając czas na odpoczynek do niezbędnych dla krasnoluda ośmiu godzin. W końcu postanowili coś zjeść i zastanowić się, co takiego może ich jeszcze spotkać podczas wędrówki. Krasnolud wyciągnął z tobołka podróżne racje i podzielił, się z Szelbi twierdząc, że wziął ich z pewnością dużo więcej niż będzie potrzebował. Podarował tez drowce jeden ze swoich koców, aby mogła zrobić sobie posłanie. Drowka przyjęła oba prezenty z wdzięcznością, ale ponieważ nie była głodna schowała otrzymany prowiant na później.
Podczas kiedy luźno dyskutowali na temat tego, co będą robić jak już na dobre opuszczą labirynt Szelbi przyszedł do głowy pewien pomysł, na bezpieczniejsza podróż przez labirynt. Wymówiła się ze wspólnej dyskusji, twierdząc że wizyta w sali tortur bardzo ja zmęczyła i chciałaby już zasnąć, po czym ułożyła się wygodnie na swoim posłaniu i z zamkniętymi oczami rozmyślała nad nowym pomysłem. Przypomniała sobie to co powiedział jej Ardep gdy była jeszcze uwięziona. Uzdrowiciel wspomniał bowiem że mieszka w labiryncie, a zatem jeśli zdoła go odnaleźć i przekonać, do pomocy, być może zyskaliby przewodnika i dalsza wyprawa byłaby bezpieczniejsza. Pomysł wydawał się prosty, ale drowka nie miała pewności czy Ardep da się łatwo do niego przekonać. Pamiętała bowiem, że uzdrowiciel nie miał ochoty na kontakt z kimkolwiek poza nią. Drowka wierzyła jednak że uda jej się znaleźć coś co pozwoli jej na zwerbowanie tajemniczego mieszkańca labiryntu do ich drużyny.
Niezależnie jednak od tego czy uda jej się tego dokonać, czy nie, to jeśli chciała wprowadzić swój plan w życie, będzie musiała wymknąć się po kryjomu z komnaty. Była bowiem przekonana, że jeśli tylko łucznik zauważy jej zniknięcie, wmówi innym, że ich zdradziła, tak jak zresztą sam przewidywał, a nawet jeśli pozostali mu nie uwierzą miałaby nieciekawą sytuację, zwłaszcza, że straciłaby zaufanie jakim ją obdarzyli.
Oczywiście mogłaby uniknąć tych wszystkich przygotowań, mówiąc po prostu reszcie drużyny o swoim pomyśle, ale drowka uznała, że nie ma sensu przekonywać Veru. Łucznik bowiem z pewnością nie wyraziłby swego poparcia dla jej pomysłu, a w dodatku zapewne upierałby się żeby poczekać aż Selune odzyska przytomność i dopiero wtedy poddać sprawę głosowaniu. Szelbi postanowiła więc nikomu nic nie mówić, a w razie gdyby udało jej się sprowadzić Ardepa, postawić resztę przed faktem dokonanym. Była pewna, że Battor nie miałby nic przeciwko towarzystwu kogoś kto mieszkał w labiryncie, a Selune również uznałaby obecność przewodnika za wartościową. Nawet więc jeśli Veru wówczas by zaprotestował, jego sprzeciw szybko zostałby odrzucony przez pozostałych członków drużyny.
Ponieważ elfy nie śpią, lecz medytują, a ponadto potrzebują jedynie czterech godzin by wypocząć istniało spore prawdopodobieństwo, że hałas, jaki wywoła otwarcie drzwi za pomocą wytrycha, będzie na tyle głośny, że Veru ocknie się i podniesie alarm. Poza tym nawet, jeśli wymknie się na tyle cicho by nie obudzić elfa, nie zdąży wrócić na czas do komnaty, zakładając, że spędzi na poszukiwaniach i przekonywaniu Ardepa co najmniej kilka godzin. W związku z tym drowka postanowiła skorzystać z zawartości swojej sakiewki, w której przechowywała pył usypiający elfy, aby zyskać więcej czasu. Liczyła na to, że po jej wyprawie do Erathiru pozostało jej jeszcze dość proszku by uśpić Veru. Po jego zastosowaniu miałaby jakieś osiem godzin do momentu aż pozostali się obudzą. Nie była co prawda pewna jak długo będzie spała Selune, ale podejrzewała, że po wyczerpującej walce, nie obudzi się za wcześnie. Ponadto zauważyła, że sama nie potrzebuje wcale snu. Najprawdopodobniej był to jeden z efektów działania pigułki, którą podarował jej uzdrowiciel. Mogła zatem skupić się wyłącznie na poszukiwaniach, które postanowiła rozpocząć jak tylko pozostali zapadną w sen.
Już od kilku minut Szelbi słyszała miarowe chrapanie krasnoluda. Drowka podniosła się wiec ostrożnie z własnego posłania i zakradła w pobliże Veru, sięgając jednocześnie do sakiewki u pasa. Gdy od posłania łucznika dzieliło ją tylko kilka kroków, wyjęła z sakiewki torebkę z resztką magicznego proszku, po czym najciszej jak mogła, pokonała ostatnie dwa metry i rozsypała pył nad medytującym w ciszy elfem. Proszek zadziałał niemal natychmiast i już po chwili Veru zapadł w głęboki sen. Szelbi szybko opuściła komnatę zamykając drzwi od zewnątrz, aby pozostali byli bezpieczniejsi, po czym ruszyła na poszukiwania.
Drowka udała się najpierw na wyższy poziom, gdyż tam ostatni raz widziała się z uzdrowicielem. Tym razem jednak nie miała tyle szczęścia i pomimo starań nie natrafiła na żaden ślad, który świadczyłby o obecności Ardepa. Po dwóch godzinach bezowocnych poszukiwań, drowka uznała, ze uzdrowiciel musiał już wrócić na niższy poziom. Wróciła się więc do miejsca skąd rozpoczęła poszukiwania i tym razem ruszyła w przeciwnym kierunku, zwiedzając niezbadane dotąd pomieszczenia.
Podczas zwiedzania labiryntu postanowiła kierować się zawsze tam gdzie prowadziły otwarte drzwi, bądź najmniej zaniedbane korytarze, gdyż zapewne tymi drogami musiał poruszać się uzdrowiciel. Oczywiście nic nie stało na przeszkodzie, żeby cały czas korzystał z magii po prostu przenikając przez przeszkody, jednak Szelbi uznała, że Ardep musi skądś czerpać energię potrzebną do rzucania czarów. Jeśli więc tak właśnie było, to z całą pewnością uzdrowiciel wybierał bardziej tradycyjne metody podróżowania, kiedy tylko było to możliwe. Zawsze bowiem mógł się znaleźć w sytuacji, z której jedynym wyjściem byłaby możliwość rzucenia zaklęcia, a jeśli w tym momencie zabrakłoby na to energii, Ardep byłby w bardzo niewesołej sytuacji. Zapewne zatem poruszał się po labiryncie wykorzystując znane i zapewne najmniej zaniedbane korytarze, gdyż tak było najbezpieczniej.
Póki co Szelbi nie miała wielkich trudności by odszukać właśnie takie przejścia i komnaty, gdyż nawet, gdy mijała kilka zamkniętych pomieszczeń, tylko do jednego z nich można było się dostać bez użycia wytrycha. Wkrótce jednak trafiła do miejsca, z którego wychodziło dziesięć korytarzy, a wszystkie utrzymane były w doskonałym stanie.
Drowka postanowiła uważnie obejrzeć każdy z nich. Zbadawszy pierwsze dwa skierowała się do trzeciego, gdy nagle ogarnęło ją przeczucie, że nie jest sama w pomieszczeniu. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała jak jakaś drobna postać znika w jednym z tuneli. Szelbi dobyła sztyletu i ostrożnie podeszła do wylotu korytarza. Niczego jednak nie zauważyła, ale gdy znów się odwróciła ujrzała kolejną postać znikającą w tunelu. Drowka poczuła jak ogarnia ją strach, gdy tylko zorientowała się, że była to droga, którą ona sama przybyła do komnaty. Pośpiesznie wycofała się do jednego z dwóch korytarzy, które już obejrzała i przywarła do ściany uważnie nasłuchując i co kilka sekund ostrożnie zaglądając do pomieszczenia.
Po jakiejś minucie usłyszała odgłosy tupania drobnych stóp i w kilka sekund później do komnaty wbiegł niski, lekko przygarbiony stworek.
Istota miała nienaturalnie wielką, pozbawioną włosów głowę, spiczaste uszy i wielkie, żółte, kocie oczy. Miała nie więcej jak 120cm wzrostu, a jej dłonie uzbrojone były w kilkucentymetrowe pazury, które z pewnością nie pozwalały jej trzymać jakichkolwiek przedmiotów ale za to mogły stanowić niebezpieczną broń. Ciało istoty okrywał poszarpany płaszcz, bez kaptura.
Stwór uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym otworzył paszczę i odsłaniając dwa rzędy ostro zakończonych, malutkich zębów, wydał z siebie krótki bolesny dla uszu Szelbi pisk. Następnie jeszcze raz rozejrzał się po komnacie i szybko pobiegł innym korytarzem. Drowka powoli wycofała się w głąb tunelu, czując narastające uczucie przerażenia, ale nim straciła komnatę z oczu zdążyła jeszcze dostrzec jak wpada do niej kolejny, kotooki potworek.
Nagle w jej głowie rozległ się znajomy, grzmiący, grobowy głos, należący do tego samego intruza, który zaatakował jej umysł zaraz po tym, gdy ocknęła się przykuta do ściany w sali tortur:
- Tym razem mi się nie wymkniesz. Trzeba było zostać z krasnoludem. Trzeba było pomyśleć, nim ukradłaś moją własność!
Po czym roześmiał się szaleńczo i zamilkł.
A więc to jego drowka obrabowała tej feralnej nocy. Ale przecież, Żniwiarze odzyskali naszyjnik, czemu więc jego właściciel nadal ją ścigał? Nie było czasu by zastanowić się nad tym pytaniem gdyż, jakby na rozkaz posiadacza grobowego głosu, wzmogły się odgłosy tupania i już po chwili do tunelu, w którym ukryła się przerażona Szelbi wpadł stwór o kocich oczach i z dzikim piskiem ruszył w jej kierunku. Drowka rzuciła się do ucieczki.
Pościg trwał zaledwie kilka minut, lecz dla Szelbi wydawał się znacznie dłuższy. Drowka minęła dwa rozgałęzienia i kilka skrzyżowań, gdy nagle trafiła na zamknięte drzwi. Otworzyła je wytrychem, lecz zabrało jej to sporo czasu. Najwyraźniej jednak musiała być znacznie szybsza od stwora, który ją ścigał, gdyż nawet nie słyszała jego pisku. Niemniej, gdy wrota w końcu stanęły otworem, drowka usłyszała wrzask kotookiego, który najwyraźniej nadrobił już stracony dystans. Natychmiast wpadła do komnaty i zamknęła za sobą drzwi.
Znalazła się w pomieszczeniu, z którego wychodziły jeszcze dwa tunele. Usłyszawszy za sobą dźwięk rozrywanego pazurami drewna, drowka wybrała lewą odnogę i pobiegła przed siebie. Zdawało jej się bowiem, że słyszy pisk innego stwora dochodzący z prawego korytarza.
Po kilkunastu sekundach dotarła do kolejnych zamkniętych drzwi, lecz tym razem wyraźnie słyszała za sobą piski ścigających ją potworów. Błyskawicznie obejrzała wrota i przerażona odkryła, że nie mają zamka. Były zatem zablokowane od drugiej strony, co oznaczało, że Szelbi znajduje się w pułapce. Ściskając w dłoni sztylet drowka odsunęła się dwa kroki od drzwi i zwróciła twarzą w kierunku nadbiegających potworów. Wiedziała, że w walce nie będzie miała żadnych szans, chyba że stwory przestaną tak przeraźliwie piszczeć. Nie miała jednak wyboru. Wiedziała też, że nie może również liczyć na moc spowalniania czasu, gdyż ta wyczerpała się po tym jak Szelbi użyła jej pokonując pułapkę na schodach.
Tymczasem oba stwory zbliżały się a pisk stawał się coraz głośniejszy. W końcu drowka musiała zakryć sobie dłońmi uszy i zrezygnować z obrony. Nie była bowiem w stanie nawet skupić myśli, dopóki jej uszy narażone były na tak bolesne dźwięki.
W końcu oba stwory zbliżyły się na odległość dwóch metrów, po czym nagle zamilkły i swoimi kocimi oczami czujnie wpatrywały się w swoją ofiarę jakby starając się przeanalizować wszystkie umiejętności, jakimi mogła dysponować. W końcu pierwszy z nich wydał z siebie potworny pisk i rzucił się na drowkę. Szelbi z trudem przezwyciężyła ból przypominając sobie jak kiedyś uczyła się „zamykać” uszy na dźwięk wysokiej częstotliwości. Z braku ćwiczeń nie wyszło jej to za dobrze, ale przynajmniej pozwoliło walczyć. Jednak, gdy tylko znalazła się w zasięgu pazurów pierwszego potwora ten błyskawicznie wytrącił jej sztylet z dłoni, jednocześnie rozcinając skórę na przedramieniu. Drowka odskoczyła z krzykiem w tył. Najwidoczniej stwory dysponowały nadnaturalną zdolnością analizowania ruchów ofiary, po czym zdobytą wiedzę potrafiły wykorzystać z zadziwiającą skutecznością, do błyskawicznego rozbrojenia przeciwnika. W oczach napastników pojawił się błysk zwycięstwa. Szelbi cofnęła się i oparła plecami o drzwi. Nagle poczuła, jak ustępują, zupełnie jakby ktoś nagle otworzył je od środka. Drowka zataczając się wpadła do komnaty. Nagle zawadziła drogą o wystający z podłogi kamień i przewracając się uderzyła głową o wieko stojącego nieopodal kufra. Zapadła w ciemność.
Teraz na pewno mnie złapią – zdążyła pomyśleć.
poniedziałek, 31 sierpnia 2009
piątek, 18 lipca 2008
Rozdział 3 - "Schody, pułapki i czarodziejka "
Podczas kiedy szli, Szelbi zastanawiała się, w jaki sposób Battor potrafił maszerować równie szybko jak reszta drużyny, pomimo zbroi i całej reszty ekwipunku, które łącznie mogły ważyć nawet więcej niż pięćdziesiąt kilogramów. Najwidoczniej jednak krasnolud, dzięki potężne budowie ciała, mógł dźwigać ogromny ciężar i nie wpływało to w żaden sposób na prędkość, z jaką się poruszał. Odnosiło się to jednak, zapewne tylko do marszu. Drowka bowiem sądziła, że gdyby przyszło im biec, Battor natychmiast zostałby z tyłu. Powiedziała nawet o swoich przypuszczeniach wojownikowi, ale ten śmiejąc się odparł.
- Mała, krasnoludy nigdy nie uciekają. Co najwyżej idą się przegrupować, albo wyrównać szeregi. Ja się niczego nie boję, a poza tym – tu wskazał na swój topór i zbroję. – z takim uzbrojeniem, powalę nawet smoka, a nie spodziewam się go tutaj znaleźć.
Szelbi musiała przyznać mu rację. Nigdy nie widziała materiału, z jakiego wykonano oręż i zbroję krasnoluda, ale z pewnością metal ten nie należał do pospolitych i nie wykluczone że miał właściwości magiczne.
Postanowiła jednak teraz o to nie pytać. Była pewna że jeszcze kiedyś będzie ku temu okazja
W końcu, nasi nieco zmęczeni podróżą bohaterowie, dotarli do komnaty, w której znajdowały się kamienne schody prowadzące na niższą kondygnację labiryntu.
Pomieszczenie wykonano z gładko ociosanego kamienia, i było całkiem puste. Schody natomiast miały szerokość około dwóch metrów i oświetlone były zawieszonymi po obu stronach zielonymi pochodniami, takimi samymi jak te w sali tortur i w całym podziemiu. Wyjątek stanowiły jedynie komnaty wejściowe, w których światło przez nie rzucane miało normalny kolor.
Szelbi naliczyła dwadzieścia stopni, z których ostatni był znacznie dłuższy tak, że tworzył płaski odcinek, mniej więcej pięciometrowej długości. To co było jeszcze dalej, pozostało niewidoczne dla oczu drowki. Nim drużyna wkroczyła na dłuższy stopień, Szelbi zatrzymała się i uważnie obejrzała ściany i sufit nad schodami. Instynktownie wyczuła, że coś jest nie w porządku. Miała rację. Tutaj sufit, który obniżał się w miarę jak schodzili niżej, w momencie, kiedy schody zamieniły się w płaski odcinek, również przestał opadać tak, że wciąż pozostawał na tej samej wysokości, co w pozostałych częściach najwyższego piętra.
Tym, co przykuło uwagę Szelbi były dziwne, symetryczne szczeliny w ścianie po lewej i prawej stronie. Drowka widziała już takie wgłębiania. To z nich wysuwały się ostrza, które zamontowane na ramieniu wahadła rozcinały na pół tych, którzy uruchomili mechanizm pułapki. Nie było wątpliwości, co do tego, że prosty odcinek posiadał miejsce czułe na nacisk. Pozostawało tylko odkryć, w jaki sposób porusza się ostrze, oraz jak czuły jest mechanizm. W tym celu drowka poprosiła krasnoluda, aby wystrzelił z kuszy w posadzkę. Siła, z jaką olbrzymia kusza wyrzucała bełty, musiała być wystarczająca, bo w momencie, kiedy pocisk uderzył o kamień, pierwsze z wahadeł wyposażonych w ostrze wysunęło się z sufitu i przecięło powietrze tuż nad posadzką, natomiast drugie, uderzając z przeciwnej strony cięło na wysokości piersi krasnoluda, po czym oba mechanizmy schowały się w szczelinach na suficie.
Pułapkę wykonano dużo zmyślniej niż Szelbi początkowo przypuszczała. Zwykle montowano jedno wahadło i dało się je ominąć przeskakując, lub czołgając pod ostrzem. Tutaj jednak zamontowane były dwa i w dodatku jedno było zbyt wysoko żeby je przeskoczyć, a drugie zbyt nisko, aby się pod nim przeczołgać. W dodatku ostrza uderzały z przeciwnych stron, co wykluczało, często ratujący życie, odskok w tył. Można jeszcze było spróbować wskoczyć w przestrzeń pomiędzy ostrzami, ale ta była zbyt mała, by taki manewr udał się krasnoludowi, a szybkość, z jaką poruszały się mechanizmy, uniemożliwiała takie rozwiązanie nawet elfom.
- Chyba nie wygląda to dobrze – mruknął krasnolud.
- Wyjątkowo się z tobą zgadzam – poparł go niechętnie Veru.
Przez następne kilkanaście sekund wszyscy zastanawiali się nad rozwiązaniem problemu, aż w końcu Battor zwrócił się do czarodziejki.
- Selune, nie mogłabyś nas przenieść magicznie? – zapytał z nadzieją.
- Niestety ale nie dam rady – odparła posępnie czarodziejka, a widząc pytające spojrzenie krasnoluda wyjaśniła:
- To miejsce jest chronione tym samym zaklęciem, co większość podziemi. Nie pozwala ono na użycie magii w celu przemieszczenia się wewnątrz chronionego przezeń obszaru.
- Czyli musimy sobie radzić bez pomocy twojej magii? – upewnił się wojownik.
- W tym przypadku niestety tak- potwierdziła Selune.
Znów przez kilkanaście sekund panowała cisza.
- Czekajcie, ja chyba wiem jak to działa – stwierdziła po namyśle Szelbi i zwróciła się do łucznika.
- Mógłbyś trafić w szparę po prawej stronie? – poprosiła - To powinno zablokować mechanizm.
- Powinno? Phi. To by była bezsensowna strata strzały, a ja nie mogę na to pozwolić. – odparł z wyższością Veru
- W takim razie ja to zrobię – zadecydował Battor, po czym spojrzał wyzywająco na łucznika i załadował kuszę.
– Masz jakieś konkretne miejsce na myśli, czy mam po prostu trafić w to wgłębienie? – zwrócił się do drowki.
- Celuj w środek, tam powinien znajdować się mechanizm obrotowy jednego z wahadeł. – wyjaśniła Szelbi.
Krasnolud wycelowawszy, nacisnął spust i bełt zniknął w szczelinie pomiędzy sufitem a ścianą, lecz po chwili wypadł z niej i uderzył w posadzkę uruchamiając pułapkę.
- Phi, też mi łotrzyk… – prychnął Veru, ale zamilkł, gdy Selune spiorunowała go wzrokiem.
- Byłam pewna, że się uda – tłumaczyła się Szelbi
- Spokojnie mała – pocieszył ją Battor. – W coś musiałem trafić, bo inaczej pocisk by nie wypadł. Obawiam się jednak ze to cholerstwo nie da się oszukać tak łatwo. W dodatku okazuje się ze jest diabelnie czułe.
- Byś może trafiłeś w górę wahadła. Gdyby udało Ci się strzelić pod kątem i umieścić bełt w szczelinie w taki sposób, aby w momencie, kiedy mechanizm będzie się obracał zablokował się na pocisku, moglibyśmy unieruchomić pułapkę. – zastanawiała się głośno drowka.
- Nieźle kombinujesz – z uznaniem odparł krasnolud. – teraz jednak musimy znów uruchomić pułapkę, by wahadła wróciły na swoje miejsca i abym mógł ją zablokować strzelając od tej strony.
Wykorzystał kolejny bełt i pułapka wróciła do stanu sprzed pierwszej próby. Niestety drugi strzał w szczelinę, również nie przyniósł spodziewanych efektów. Bełt upadł na posadzkę tak samo jak stało się to za pierwszym razem. Kolejne próby również nie przyniosły rezultatu i ostatecznie doszło do momentu, kiedy Battorowi został ostatni pocisk, a pułapka wciąż działała i w dodatku w tej chwili była w niekorzystnym położeniu.
- Może sobie daruj uparciuchu? – zaproponował drwiąco łucznik. – Mówiłem, że to chybiony pomysł.
- A na co mi pociski skoro dalej się nie ruszymy? – zapytał go Battor, a że Veru nie odpowiedział wojownik zwrócił się znów do Szelbi.
- Nie mam już amunicji, aby znów wahadła mogły zamienić się miejscami. W tym momencie zgodnie z tym co ustaliliśmy nie uda nam się jej zablokować. Jeśli natomiast przestawię wahadła zabraknie mi pocisków by trafić w szczelinę.
- Spróbuj strzelić teraz. Mogłam się pomylić i dopiero przy takim ustawieniu można zablokować pułapkę. – zasugerowała Szelbi.
- Jak chcesz – zgodził się krasnolud i ostatni raz nacisnął spust. Bełt zniknął w szczelinie, ale tym razem już jej nie opuścił.
- Udało się – ucieszyła się drowka.
- Brawo mała! – pogratulował jej Battor. – Tylko, że nadal mamy problem, a mianowicie drugie ostrze. To wyższe już nam nie zagraża, ale co z tym niższym? Ja go nie przeskoczę, a przy szybkości, z jaką się porusza, nie sądzę, że jest to możliwe dla kogokolwiek z nas. Nie zapominaj też, że w tym momencie wahadło uderzy od tyłu i nie jesteś w stanie dokładnie obliczyć, kiedy wykonać skok.
- Wiem, o tym – zapewniła drowka. – Mam pewien plan, ale tym razem Veru musi mi pomóc.
Łucznik chciał zaprotestować, ale czując na sobie spojrzenie Selune zgodził się na współpracę. Szelbi wytłumaczyła pozostałym, w jaki sposób zamierza unieruchomić drugie ostrze:
- Ponieważ można je zablokować tylko strzelając z przeciwka, któreś z nas musi dostać się na drugi koniec tego stopnia. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zrobię to ja, korzystając z mocy mojego sztyletu. Umiem też strzelać z łuku, jednak wyłącznie z krótkiego. Pomyślałam, że Veru pożyczy mi swój, a Selune zmniejszy go za pomocą magii. Dzięki temu, ja mogłabym go użyć i zablokować mechanizm, kiedy znajdę się po drugiej stronie pułapki.
- Co takiego potrafi twój sztylet? – zapytał zaciekawiony Battor
- Spowalnia czas na krótką chwilę. – wyjaśniła drowka. - Myślę, że to wystarczy abym bezpiecznie przebiegła te kilka metrów.
– To się może udać, ale sądzę, że lepiej będzie jak amunicję zostawisz tutaj, a kiedy już będziesz na drugim końcu, ktoś z nas rzuci ci kilka strzał. Inaczej kołczan mógłby wystarczająco spowolnić twoje ruchy, aby ostrze cię dosięgło. Zostaw też zbędny ekwipunek – poradził jej krasnolud.
- Faktycznie, tak byłoby lepiej. – zgodziła się Szelbi. – Pozostaje tylko sprawdzić, czy czarodziejka mogłaby zmniejszyć łuk, tak abym mogła go użyć.
- Tym się nie martw, poradzę sobie bez problemu – zapewniła ją Selune, po czym wzięła broń od Veru i rzuciła zaklęcie. Po chwili łuk zaczął się zmniejszać, aż osiągnął kształt i rozmiary właściwe jego krótkiemu odpowiednikowi.
Czarodziejka podała broń drowce, a ta przewiesiła ją sobie przez ramię, po czym dobyła sztyletu.
- Życzcie mi powodzenia – powiedziała wchodząc na wyższy stopień, aby móc przy skoku pokonać większy dystans nim uruchomi mechanizm. Przygotowawszy się, ścisnęła mocniej rękojeść sztyletu i wymawiając słowa aktywujące moc oręża wybiła się ze schodka. Tuż po tym jak oderwała się od ziemi spostrzegła, jak wszystko wokół stało się niewyraźne i zamazane. Spowolnienie zaczynało działać. W chwili, gdy wylądowała na posadzce, usłyszała przytłumiony zgrzyt uwolnionego wahadła. Nie oglądając się za siebie pobiegła tak szybko jak umiała. Jednak kiedy była już w połowie drogi, wydało jej się ze dostrzegła zarys drugiego ostrza, pędzącego z przeciwnej strony. Instynktownie zrobiła przewrót w przód by minąć wahadło nim to znajdzie się zbyt nisko. Na szczęście moc sztyletu sprawiła, że manewr choć wykonany w ostatniej chwili uratował drowce życie. Kiedy dotarła do krawędzi stopnia, świat znów stał się wyraźny. Usłyszała jak ostrze chowa się właśnie pod sufitem. Szelbi odetchnęła z ulgą.
- Coś jest nie tak! – krzyknęła w stronę towarzyszy
- Święta prawda dziewczyno! – zgodził się Battor – Pierwszy raz w życiu widzę by ktoś poruszał się z tak zadziwiającą szybkością.
- Nie o to chodzi. Widziałam drugie wahadło!
- To niemożliwe - zaprotestował krasnolud. - Zablokowaliśmy je. Nie ruszyło się nawet o milimetr.
Szelbi nie dawała za wygraną, pewna tego co widziała.
- Musiało się odblokować – spierała się
Battor właśnie miał coś powiedzieć, lecz wtrąciła się Selune.
- Spokojnie – powiedziała. – Wydaje mi się, że oboje macie rację.
- Jak to? – zapytali pozostali niemal jednocześnie
- Wydaje mi się, że działa tu iluzja – objaśniła czarodziejka. – dajcie mi chwilę, to spróbuję ja rozproszyć.
Podczas gdy pozostali w skupieniu w ciszy przyglądali się poczynaniom Selune, czarodziejka sięgnęła do sakiewki u pasa i wyjęła z niej mały rubin. Ścisnęła kamyk w dłoniach i mrucząc zaklęcie, przemieniła w proszek, który następnie rozrzuciła wokół.
- Asterum solen – powiedziała
Szelbi zadrżała na dźwięk zaklęcia jakiego wcześniej użyli wobec niej Żniwiarze. Nie odezwała się jednak.
Nagle cały odcinek który zabezpieczono pułapką zaczął jarzyć się błękitnym światłem. Czarodziejka uśmiechnęła się po czym znów sięgnęła do sakiewki tym razem wyciągając z niej ptasie pióro. Następnie nakreśliła nim w powietrzu małe kółko i wymówiła kolejne zaklęcie
- Lumi lan lai
Błękitne światło zgasło, leczo poza tym nic innego się nie wydarzyło.
- Już? – zapytał Battor
- Tak – potwierdziła czarodziejka.
- I co teraz?
- Uruchom pułapkę, to będziesz wiedział.
- Rzućcie mi kilka strzał! – krzyknęła Szelbi. – Uruchomię ją!
- Łap, mała! – krzyknął Battor rzucając drowce kilka pocisków - Sam jestem ciekaw co z tego będzie
Szelbi nałożyła pierwszą strzałę i wycelowała mniej więcej w sam środek szczeliny, pomiędzy sufitem, a lewą ścianą. Zgodnie z jej przypuszczeniem pocisk wypadł z wgłębienia i upadł na schodek uruchamiając pułapkę. Wysunęło się tylko jedno ostrze, uderzając od strony krasnoluda i reszty.
- Nie widzę żadnej różnicy – mruknął Veru
- Jak na łowcę to masz znakomity wzrok – stwierdził sarkastycznie Battor.
- O co ci znowu chodzi? – oburzył się łucznik
Krasnolud zrobił niewinną minę.
- Och, nic, nic, tak tylko cię podziwiałem – zapewnił elfa.
Veru dumnie uniósł głowę, złożył ręce na piersi, odwrócił się plecami do Battora i prychnął obrażony:
- Akurat!
- Patrz mała – krasnolud krzyknął do drowki, wskazując na łucznika – To jest właśnie słynna postawa a’la Veru.
- Oh! Uspokójcie wreszcie! – warknęła rozdrażniona czarodziejka. – Zachowujecie się jak dzieci.
Krasnolud uśmiechnął się przepraszająco do łucznika, ale ten nawet na niego nie spojrzał.
- A ja chyba wiem, co się zmieniło! – zawołała nagle Szelbi – Wahadło uderzyło drugi raz z tej samej strony.
- Od razu widać, że znasz się na swojej robocie – pochwalił ją Battor.
- Postaraj się strzelić pod takim kątem jak wcześniej zrobił to nasz krasnolud, w ten sposób powinnaś zablokować drugi mechanizm. – poradziła drowce czarodziejka.
- Postaram się! – obiecała Szelbi, nakładając drugą strzałę.
Drowka podniosła łuk i wycelowawszy, posłała pocisk prosto w szczelinę, unieruchamiając wahadło. Wykorzystała jeszcze ostatnią strzałę, aby upewnić się, że mechanizm faktycznie nie działa, po czym powiadomiła pozostałych członków drużyny, że mogą już do niej dołączyć.
Jedyną rzeczą jaka niepokoiła teraz drowkę, był fakt, że strzały nie były tak wytrzymałe jak bełty i w każdej chwili pułapka mogła znowu stać się groźna. Dlatego tez wspólnie ustalono, że płaski odcinek najlepiej pokonywać pojedynczo. Selune zaproponowała również, że mogłaby przyspieszyć ruchy swoje i Veru, jako że oboje byli elfami, a tylko na tę rasę działało zaklęcie czarodziejki. Wiązało się to jednak ze sporym zmęczeniem, jakie odczułaby adeptka magii po rzuceniu tak skomplikowanego czaru. Ponieważ jednak istniało ryzyko, że mechanizm pułapki odblokuje się, drużyna postanowiła, skorzystać z propozycji czarodziejki. Dzięki rzuceniu zaklęcia, para elfów poruszała się na tyle szybko że bez problemu zdążyłaby odskoczyć gdyby trzeba było uniknąć któregoś z ostrzy.
Kiedy jednak przyszła kolej na krasnoluda, rozległ się cichy trzask i połamana strzała wypadła ze szczeliny. Na szczęście stało się to zanim Battor zrobił pierwszy krok i dzięki temu nic mu się nie stało. Szelbi zaproponowała, aby ponownie spróbowali zablokować mechanizm, ale krasnolud odparł, że ma lepszy pomysł.
- Ustawcie to tak tak, aby wahadło wystartowało po waszej stronie i schowało się po mojej. – krzyknął dobywając topora, łapiąc go oburącz i wznosząc nad głowę.
- Jaki masz plan? – zapytała Selune.
- Diabelski – odparł krasnolud tajemniczo.
Drużyna popatrzyła na siebie, po czym Veru wzruszył ramionami i wystrzelił w posadzkę przestawiając mechanizm dokładnie tak jak chciał tego wojownik.
- A teraz na mój sygnał ją uruchomicie – krzyknął krasnolud.
Zaciekawiony planem krasnoluda łucznik, napiął łuk i przygotował się do strzału.
- Teraz! – wrzasnął Battor podnosząc jeszcze wyżej broń i mocniej ściskając drzewce.
W momencie kiedy pułapka została uruchomiona, Battor opuścił topór, wkładając w uderzenie wszystkie siły i celując w miejsce, gdzie ostrze mechanizmu łączyło się ramieniem wahadła. Siła uderzenia była straszliwa, a krasnolud osiągnął cel. Udało mu się raz na zawsze unieszkodliwić jeden z mechanizmów. Odrąbane ostrze leżało teraz pod jedną ze ścian. Niestety grzmot jaki towarzyszył temu uderzeniu, sprawił, że bełt blokujący drugie ramie pułapki poluzował się i po chwili spadł na posadzkę.
- Dobra! – warknął wojownik – To jeszcze raz!
Oszołomiona efektywnością krasnoludzkiego topora drużyna, bez zbędnych pytań powtórzyła manewr i po chwili drugie ostrze także zostało unieszkodliwione.
Upewniając się jeszcze, że droga jest bezpieczna Battor dołączył do reszty drużyny, zabierając po drodze leżące pod ścianami pociski.
- Z czego ty masz ten topór? – zapytał zdumiony łucznik
- To mitriinium – odparł dumny krasnolud.
- Co to za materiał? – zaciekawiła się Szelbi.
- Jest podobny do adamantytu, który uchodzi za najtrwalszy na kontynencie. Mitriinium jest od niego dziesięć razy wytrzymalsze, a ponadto ostrze z niego wykonane nigdy się nie stępi. - wyjaśnił Battor.
- Nigdy o nim nie słyszałam – przyznała drowka – gdzie go…
- Nie mogłeś tak od razu unieruchomić tej pułapki? – spytał krasnoluda Veru, przerywając jego rozmowę z drowką.
- Nie mogłem – odparł krasnolud krótko.
- A to niby czemu?! –domagał się odpowiedzi łucznik, sądząc, że wojownik celowo zwlekał ze swoim pomysłem.
- Bo kiedy były dwa ostrza, to jedno miąłbym zawsze za plecami ty idioto?
Veru jednak nadal nie rozumiał
- I co z tego?
ARGH! – warknął rozjuszony Battor, ledwo powstrzymując się przed wykrzyczeniem paru wyzwisk pod adresem elfa
Łucznik odsunął się o pół kroku widząc gniew krasnoluda .
O co ci znowu chodzi? – zapytał zdumiony.
Battor nie wytrzymał!
- Selune, błagam, ty mu powiedz bo ja nie mam siły! – ryknął na całe gardło, po czym nie czekając na czyjakolwiek reakcję puścił się biegiem po schodach prowadzących na drugi poziom.
- O co mu chodzi? – Veru skierował pytanie do czarodziejki.
- Gdyby były dwa wahadła, to jedno z nich mogłoby uderzyć w topór krasnoluda od tyłu i wytrącić mu go z rąk. Dlatego musiał poczekać, aż unieruchomimy przynajmniej jeden mechanizm. – wyjaśniła spokojnie elfka.
- To nie mógł sam tego powiedzieć?
Selune wzruszyła ramionami.
- Widocznie nie mógł.
- uhu – mruknął łucznik i zamilkł
- Dobra, ruszmy się bo krasnolud gotów jest zwiedzić cały ten labirynt bez nas. W drogę! – Zadecydowała czarodziejka
Jak się okazało nim dotarli na niższe piętro pokonali ponad setkę kamiennych stopni. Battor czekał na nich w korytarzu prowadzącym do pierwszej komnaty.
Ten poziom labiryntu został wykuty w skale i na dodatek nie było tu pochodni, oświetlających drogę. Selune wykorzystała więc topór krasnoluda i rzuciła na niego czar, tak, że ten świecił teraz jasnym, żółtym blaskiem. Dzięki temu mogli poruszać się dosyć swobodnie i bez przeszkód badać kolejne pomieszczenia. Pierwsza komnata była ogromna. Dopiero po przejściu jakichś pięćdziesięciu metrów znaleźli wyjście prowadzące do dalszych pomieszczeń. Postanowili jednak najpierw dokładnie zbadać ogromną salę w której się teraz znajdowali, na wypadek, gdyby ukryto tu któryś z poszukiwanych przez nich artefaktów. Drużyna rozdzieliła się i rozpoczęła rekonesans.
- Nie podoba mi się tutaj – mruknął krasnolud na widok dziwnych tuneli, do których wejścia umieszczono na suficie. – Lepiej wynośmy się stąd jak najszybciej.
- Co to może być? – zapytała Szelbi, będąca w parze z krasnoludem.
- Z pewnością nie jest to wentylacja – odparł wojownik ściskając mocniej drzewce topora.
Nagle, dobiegło ich wołanie Veru, który wraz z Selune badał drugą stronę pomieszczenia.
Kiedy drowka i krasnolud znaleźli łucznika, ten stał obok szkieletu jakiegoś humanoida. Selune rzuciła jeszcze jedno zaklęcie światła, tym razem na broń łucznika, aby pozostali mogli się lepiej przyjrzec znalezisku. Veru podszedł bliżej, schylił się i ostrożnie dotknął leżących kości. Po chwili pokazał reszcie drużyny dłoń, do której przykleiła się gruba, pajęcza nić.
- BIEGIEM! – wrzasnął Battor i wszyscy rzucili się w kierunku wyjścia z komnaty. Nim jednak przebiegli dziesięć metrów tuż przed nimi wylądował ogromny, srebrno-czarny pająk. Stwór mógł mieć nawet półtora metra szerokości i był co najmniej tak samo długi. Jego kończyny miały ostre zadziory, a z pyska kapała trująca ślina.
Wszyscy cofnęli się o kilka kroków pod ścianę, ale w tym samym momencie na łucznika skoczył drugi identyczny stwór. Waga potwora była tak wielka, że Veru zachwiał się, cofnął o kilka metrów, po czym przewrócił się i uderzywszy głową o ścianę, stracił przytomność.
Tymczasem Battor szykował się już do natarcia na pierwszego pająka, który teraz starał się okrążyć wojownika i zaskoczyć go od tyłu. Stwór był wyraźnie niepocieszony faktem, że jego przyszły obiad zamierza się bronić. W końcu krasnolud, znudzony podchodami, natarł na bestię tnąc od boku toporem, lecz pająk w porę odskoczył w tył unikając ostrza. Po chwili sam zaatakował stając na czterech tylnych łapach, a pozostałymi sześcioma atakując krasnoluda. Battor podniósł tarczę i jednocześnie ciął w poprzek toporem trafiając w jedną z kończyn stwora. Pająk wydał z siebie głośny pisk bólu, ale nie zrezygnował z dalszej walki.
W międzyczasie drugi stwór został potraktowany przez Selune ognistą kulą i zmienił się w kupkę popiołu.
Niestety zaraz po tym, kolejny pająk pojawił się na polu bitwy i nim czarodziejka zdążyła zareagować, skoczył na nią, przewrócił i przyszpiliwszy ofiarę do ziemi szykował się do wstrzyknięcia pierwszej dawki jadu.
Szelbi jako jedyna pozostała bez przeciwnika, toteż czujnie rozglądała się wokół, starając się spostrzec pająka szybciej, niż ten zdąży się na nią rzucić. Nagle słysząc za sobą cichy pisk, instynktownie odskoczyła w bok i dzięki temu uniknęła spadającego z sufitu potwora. Jej przeciwnik nie spodziewał się jednak twardego lądowania. Nie zdążywszy przygotować się do zamortyzowania upadku, wyrżnął głową w podłogę. Impet uderzenia sprawił, że pająk stracił na chwilę orientację i świadomość tego co się dzieje wokół. Drowka od razu wykorzystała chwilową przewagę nad przeciwnikiem i szybko skoczyła na potwora, wbijając sztylet w miejscu gdzie głowa bestii łączyła się z tułowiem. Pająk znieruchomiał natychmiast.
Szelbi rozejrzała się wokół sprawdzając, jak radzą sobie pozostali. Battor właśnie potężnym uderzeniem tarczy ogłuszył swojego przeciwnika, po czym rozciął go swoim toporem na dwie połówki wrzeszcząc jednocześnie:
- Nie zadzieraj z krasnoludem, paskudo!
Drowka szybko przeniosła spojrzenie na czarodziejkę. W przeciwieństwie do pozostałych, Selune nie radziła sobie dobrze. Potwór poranił ją mocno swoimi ostrymi kończynami i zdążył ugryźć, nim ta zdołała go z siebie zrzucić. Teraz pająk krążył wokół niej, szykując się do kolejnego skoku. Nim jednak udało mu się znaleźć odpowiedni moment do ataku, Battor szarżując, zaatakował go toporem . Bestia była jednak czujna i odskoczyła, chociaż krasnoludowi udało się odciąć potworowi dwie tylne, prawe kończyny. Pająk widząc martwych przedstawicieli własnego gatunku i trzech, żywych, okrążających go przeciwników, postanowił wycofać się z dalszej walki. Pisnął przeraźliwie i skoczył w kierunku najbliższej ściany, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swego legowiska. Nim jednak zdążył zniknąć w jednym z tuneli, Selune potraktowała go kolejnym zaklęciem, zabijając na miejscu. Martwy potwór, z głuchym trzaskiem, spadł na kamienną podłogę.
- Wszystko w porządku? – zapytał czarodziejkę Battor, widząc, że jej skóra robi się nienaturalnie blada.
- Nie do końca… - odpowiedziała słabym głosem i osunęła się na ziemię. Po chwili jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Trucizna, jaką wstrzyknął jej przez ukąszenie jeden z pająków, zaczynała działać.
- Mała, krasnoludy nigdy nie uciekają. Co najwyżej idą się przegrupować, albo wyrównać szeregi. Ja się niczego nie boję, a poza tym – tu wskazał na swój topór i zbroję. – z takim uzbrojeniem, powalę nawet smoka, a nie spodziewam się go tutaj znaleźć.
Szelbi musiała przyznać mu rację. Nigdy nie widziała materiału, z jakiego wykonano oręż i zbroję krasnoluda, ale z pewnością metal ten nie należał do pospolitych i nie wykluczone że miał właściwości magiczne.
Postanowiła jednak teraz o to nie pytać. Była pewna że jeszcze kiedyś będzie ku temu okazja
W końcu, nasi nieco zmęczeni podróżą bohaterowie, dotarli do komnaty, w której znajdowały się kamienne schody prowadzące na niższą kondygnację labiryntu.
Pomieszczenie wykonano z gładko ociosanego kamienia, i było całkiem puste. Schody natomiast miały szerokość około dwóch metrów i oświetlone były zawieszonymi po obu stronach zielonymi pochodniami, takimi samymi jak te w sali tortur i w całym podziemiu. Wyjątek stanowiły jedynie komnaty wejściowe, w których światło przez nie rzucane miało normalny kolor.
Szelbi naliczyła dwadzieścia stopni, z których ostatni był znacznie dłuższy tak, że tworzył płaski odcinek, mniej więcej pięciometrowej długości. To co było jeszcze dalej, pozostało niewidoczne dla oczu drowki. Nim drużyna wkroczyła na dłuższy stopień, Szelbi zatrzymała się i uważnie obejrzała ściany i sufit nad schodami. Instynktownie wyczuła, że coś jest nie w porządku. Miała rację. Tutaj sufit, który obniżał się w miarę jak schodzili niżej, w momencie, kiedy schody zamieniły się w płaski odcinek, również przestał opadać tak, że wciąż pozostawał na tej samej wysokości, co w pozostałych częściach najwyższego piętra.
Tym, co przykuło uwagę Szelbi były dziwne, symetryczne szczeliny w ścianie po lewej i prawej stronie. Drowka widziała już takie wgłębiania. To z nich wysuwały się ostrza, które zamontowane na ramieniu wahadła rozcinały na pół tych, którzy uruchomili mechanizm pułapki. Nie było wątpliwości, co do tego, że prosty odcinek posiadał miejsce czułe na nacisk. Pozostawało tylko odkryć, w jaki sposób porusza się ostrze, oraz jak czuły jest mechanizm. W tym celu drowka poprosiła krasnoluda, aby wystrzelił z kuszy w posadzkę. Siła, z jaką olbrzymia kusza wyrzucała bełty, musiała być wystarczająca, bo w momencie, kiedy pocisk uderzył o kamień, pierwsze z wahadeł wyposażonych w ostrze wysunęło się z sufitu i przecięło powietrze tuż nad posadzką, natomiast drugie, uderzając z przeciwnej strony cięło na wysokości piersi krasnoluda, po czym oba mechanizmy schowały się w szczelinach na suficie.
Pułapkę wykonano dużo zmyślniej niż Szelbi początkowo przypuszczała. Zwykle montowano jedno wahadło i dało się je ominąć przeskakując, lub czołgając pod ostrzem. Tutaj jednak zamontowane były dwa i w dodatku jedno było zbyt wysoko żeby je przeskoczyć, a drugie zbyt nisko, aby się pod nim przeczołgać. W dodatku ostrza uderzały z przeciwnych stron, co wykluczało, często ratujący życie, odskok w tył. Można jeszcze było spróbować wskoczyć w przestrzeń pomiędzy ostrzami, ale ta była zbyt mała, by taki manewr udał się krasnoludowi, a szybkość, z jaką poruszały się mechanizmy, uniemożliwiała takie rozwiązanie nawet elfom.
- Chyba nie wygląda to dobrze – mruknął krasnolud.
- Wyjątkowo się z tobą zgadzam – poparł go niechętnie Veru.
Przez następne kilkanaście sekund wszyscy zastanawiali się nad rozwiązaniem problemu, aż w końcu Battor zwrócił się do czarodziejki.
- Selune, nie mogłabyś nas przenieść magicznie? – zapytał z nadzieją.
- Niestety ale nie dam rady – odparła posępnie czarodziejka, a widząc pytające spojrzenie krasnoluda wyjaśniła:
- To miejsce jest chronione tym samym zaklęciem, co większość podziemi. Nie pozwala ono na użycie magii w celu przemieszczenia się wewnątrz chronionego przezeń obszaru.
- Czyli musimy sobie radzić bez pomocy twojej magii? – upewnił się wojownik.
- W tym przypadku niestety tak- potwierdziła Selune.
Znów przez kilkanaście sekund panowała cisza.
- Czekajcie, ja chyba wiem jak to działa – stwierdziła po namyśle Szelbi i zwróciła się do łucznika.
- Mógłbyś trafić w szparę po prawej stronie? – poprosiła - To powinno zablokować mechanizm.
- Powinno? Phi. To by była bezsensowna strata strzały, a ja nie mogę na to pozwolić. – odparł z wyższością Veru
- W takim razie ja to zrobię – zadecydował Battor, po czym spojrzał wyzywająco na łucznika i załadował kuszę.
– Masz jakieś konkretne miejsce na myśli, czy mam po prostu trafić w to wgłębienie? – zwrócił się do drowki.
- Celuj w środek, tam powinien znajdować się mechanizm obrotowy jednego z wahadeł. – wyjaśniła Szelbi.
Krasnolud wycelowawszy, nacisnął spust i bełt zniknął w szczelinie pomiędzy sufitem a ścianą, lecz po chwili wypadł z niej i uderzył w posadzkę uruchamiając pułapkę.
- Phi, też mi łotrzyk… – prychnął Veru, ale zamilkł, gdy Selune spiorunowała go wzrokiem.
- Byłam pewna, że się uda – tłumaczyła się Szelbi
- Spokojnie mała – pocieszył ją Battor. – W coś musiałem trafić, bo inaczej pocisk by nie wypadł. Obawiam się jednak ze to cholerstwo nie da się oszukać tak łatwo. W dodatku okazuje się ze jest diabelnie czułe.
- Byś może trafiłeś w górę wahadła. Gdyby udało Ci się strzelić pod kątem i umieścić bełt w szczelinie w taki sposób, aby w momencie, kiedy mechanizm będzie się obracał zablokował się na pocisku, moglibyśmy unieruchomić pułapkę. – zastanawiała się głośno drowka.
- Nieźle kombinujesz – z uznaniem odparł krasnolud. – teraz jednak musimy znów uruchomić pułapkę, by wahadła wróciły na swoje miejsca i abym mógł ją zablokować strzelając od tej strony.
Wykorzystał kolejny bełt i pułapka wróciła do stanu sprzed pierwszej próby. Niestety drugi strzał w szczelinę, również nie przyniósł spodziewanych efektów. Bełt upadł na posadzkę tak samo jak stało się to za pierwszym razem. Kolejne próby również nie przyniosły rezultatu i ostatecznie doszło do momentu, kiedy Battorowi został ostatni pocisk, a pułapka wciąż działała i w dodatku w tej chwili była w niekorzystnym położeniu.
- Może sobie daruj uparciuchu? – zaproponował drwiąco łucznik. – Mówiłem, że to chybiony pomysł.
- A na co mi pociski skoro dalej się nie ruszymy? – zapytał go Battor, a że Veru nie odpowiedział wojownik zwrócił się znów do Szelbi.
- Nie mam już amunicji, aby znów wahadła mogły zamienić się miejscami. W tym momencie zgodnie z tym co ustaliliśmy nie uda nam się jej zablokować. Jeśli natomiast przestawię wahadła zabraknie mi pocisków by trafić w szczelinę.
- Spróbuj strzelić teraz. Mogłam się pomylić i dopiero przy takim ustawieniu można zablokować pułapkę. – zasugerowała Szelbi.
- Jak chcesz – zgodził się krasnolud i ostatni raz nacisnął spust. Bełt zniknął w szczelinie, ale tym razem już jej nie opuścił.
- Udało się – ucieszyła się drowka.
- Brawo mała! – pogratulował jej Battor. – Tylko, że nadal mamy problem, a mianowicie drugie ostrze. To wyższe już nam nie zagraża, ale co z tym niższym? Ja go nie przeskoczę, a przy szybkości, z jaką się porusza, nie sądzę, że jest to możliwe dla kogokolwiek z nas. Nie zapominaj też, że w tym momencie wahadło uderzy od tyłu i nie jesteś w stanie dokładnie obliczyć, kiedy wykonać skok.
- Wiem, o tym – zapewniła drowka. – Mam pewien plan, ale tym razem Veru musi mi pomóc.
Łucznik chciał zaprotestować, ale czując na sobie spojrzenie Selune zgodził się na współpracę. Szelbi wytłumaczyła pozostałym, w jaki sposób zamierza unieruchomić drugie ostrze:
- Ponieważ można je zablokować tylko strzelając z przeciwka, któreś z nas musi dostać się na drugi koniec tego stopnia. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zrobię to ja, korzystając z mocy mojego sztyletu. Umiem też strzelać z łuku, jednak wyłącznie z krótkiego. Pomyślałam, że Veru pożyczy mi swój, a Selune zmniejszy go za pomocą magii. Dzięki temu, ja mogłabym go użyć i zablokować mechanizm, kiedy znajdę się po drugiej stronie pułapki.
- Co takiego potrafi twój sztylet? – zapytał zaciekawiony Battor
- Spowalnia czas na krótką chwilę. – wyjaśniła drowka. - Myślę, że to wystarczy abym bezpiecznie przebiegła te kilka metrów.
– To się może udać, ale sądzę, że lepiej będzie jak amunicję zostawisz tutaj, a kiedy już będziesz na drugim końcu, ktoś z nas rzuci ci kilka strzał. Inaczej kołczan mógłby wystarczająco spowolnić twoje ruchy, aby ostrze cię dosięgło. Zostaw też zbędny ekwipunek – poradził jej krasnolud.
- Faktycznie, tak byłoby lepiej. – zgodziła się Szelbi. – Pozostaje tylko sprawdzić, czy czarodziejka mogłaby zmniejszyć łuk, tak abym mogła go użyć.
- Tym się nie martw, poradzę sobie bez problemu – zapewniła ją Selune, po czym wzięła broń od Veru i rzuciła zaklęcie. Po chwili łuk zaczął się zmniejszać, aż osiągnął kształt i rozmiary właściwe jego krótkiemu odpowiednikowi.
Czarodziejka podała broń drowce, a ta przewiesiła ją sobie przez ramię, po czym dobyła sztyletu.
- Życzcie mi powodzenia – powiedziała wchodząc na wyższy stopień, aby móc przy skoku pokonać większy dystans nim uruchomi mechanizm. Przygotowawszy się, ścisnęła mocniej rękojeść sztyletu i wymawiając słowa aktywujące moc oręża wybiła się ze schodka. Tuż po tym jak oderwała się od ziemi spostrzegła, jak wszystko wokół stało się niewyraźne i zamazane. Spowolnienie zaczynało działać. W chwili, gdy wylądowała na posadzce, usłyszała przytłumiony zgrzyt uwolnionego wahadła. Nie oglądając się za siebie pobiegła tak szybko jak umiała. Jednak kiedy była już w połowie drogi, wydało jej się ze dostrzegła zarys drugiego ostrza, pędzącego z przeciwnej strony. Instynktownie zrobiła przewrót w przód by minąć wahadło nim to znajdzie się zbyt nisko. Na szczęście moc sztyletu sprawiła, że manewr choć wykonany w ostatniej chwili uratował drowce życie. Kiedy dotarła do krawędzi stopnia, świat znów stał się wyraźny. Usłyszała jak ostrze chowa się właśnie pod sufitem. Szelbi odetchnęła z ulgą.
- Coś jest nie tak! – krzyknęła w stronę towarzyszy
- Święta prawda dziewczyno! – zgodził się Battor – Pierwszy raz w życiu widzę by ktoś poruszał się z tak zadziwiającą szybkością.
- Nie o to chodzi. Widziałam drugie wahadło!
- To niemożliwe - zaprotestował krasnolud. - Zablokowaliśmy je. Nie ruszyło się nawet o milimetr.
Szelbi nie dawała za wygraną, pewna tego co widziała.
- Musiało się odblokować – spierała się
Battor właśnie miał coś powiedzieć, lecz wtrąciła się Selune.
- Spokojnie – powiedziała. – Wydaje mi się, że oboje macie rację.
- Jak to? – zapytali pozostali niemal jednocześnie
- Wydaje mi się, że działa tu iluzja – objaśniła czarodziejka. – dajcie mi chwilę, to spróbuję ja rozproszyć.
Podczas gdy pozostali w skupieniu w ciszy przyglądali się poczynaniom Selune, czarodziejka sięgnęła do sakiewki u pasa i wyjęła z niej mały rubin. Ścisnęła kamyk w dłoniach i mrucząc zaklęcie, przemieniła w proszek, który następnie rozrzuciła wokół.
- Asterum solen – powiedziała
Szelbi zadrżała na dźwięk zaklęcia jakiego wcześniej użyli wobec niej Żniwiarze. Nie odezwała się jednak.
Nagle cały odcinek który zabezpieczono pułapką zaczął jarzyć się błękitnym światłem. Czarodziejka uśmiechnęła się po czym znów sięgnęła do sakiewki tym razem wyciągając z niej ptasie pióro. Następnie nakreśliła nim w powietrzu małe kółko i wymówiła kolejne zaklęcie
- Lumi lan lai
Błękitne światło zgasło, leczo poza tym nic innego się nie wydarzyło.
- Już? – zapytał Battor
- Tak – potwierdziła czarodziejka.
- I co teraz?
- Uruchom pułapkę, to będziesz wiedział.
- Rzućcie mi kilka strzał! – krzyknęła Szelbi. – Uruchomię ją!
- Łap, mała! – krzyknął Battor rzucając drowce kilka pocisków - Sam jestem ciekaw co z tego będzie
Szelbi nałożyła pierwszą strzałę i wycelowała mniej więcej w sam środek szczeliny, pomiędzy sufitem, a lewą ścianą. Zgodnie z jej przypuszczeniem pocisk wypadł z wgłębienia i upadł na schodek uruchamiając pułapkę. Wysunęło się tylko jedno ostrze, uderzając od strony krasnoluda i reszty.
- Nie widzę żadnej różnicy – mruknął Veru
- Jak na łowcę to masz znakomity wzrok – stwierdził sarkastycznie Battor.
- O co ci znowu chodzi? – oburzył się łucznik
Krasnolud zrobił niewinną minę.
- Och, nic, nic, tak tylko cię podziwiałem – zapewnił elfa.
Veru dumnie uniósł głowę, złożył ręce na piersi, odwrócił się plecami do Battora i prychnął obrażony:
- Akurat!
- Patrz mała – krasnolud krzyknął do drowki, wskazując na łucznika – To jest właśnie słynna postawa a’la Veru.
- Oh! Uspokójcie wreszcie! – warknęła rozdrażniona czarodziejka. – Zachowujecie się jak dzieci.
Krasnolud uśmiechnął się przepraszająco do łucznika, ale ten nawet na niego nie spojrzał.
- A ja chyba wiem, co się zmieniło! – zawołała nagle Szelbi – Wahadło uderzyło drugi raz z tej samej strony.
- Od razu widać, że znasz się na swojej robocie – pochwalił ją Battor.
- Postaraj się strzelić pod takim kątem jak wcześniej zrobił to nasz krasnolud, w ten sposób powinnaś zablokować drugi mechanizm. – poradziła drowce czarodziejka.
- Postaram się! – obiecała Szelbi, nakładając drugą strzałę.
Drowka podniosła łuk i wycelowawszy, posłała pocisk prosto w szczelinę, unieruchamiając wahadło. Wykorzystała jeszcze ostatnią strzałę, aby upewnić się, że mechanizm faktycznie nie działa, po czym powiadomiła pozostałych członków drużyny, że mogą już do niej dołączyć.
Jedyną rzeczą jaka niepokoiła teraz drowkę, był fakt, że strzały nie były tak wytrzymałe jak bełty i w każdej chwili pułapka mogła znowu stać się groźna. Dlatego tez wspólnie ustalono, że płaski odcinek najlepiej pokonywać pojedynczo. Selune zaproponowała również, że mogłaby przyspieszyć ruchy swoje i Veru, jako że oboje byli elfami, a tylko na tę rasę działało zaklęcie czarodziejki. Wiązało się to jednak ze sporym zmęczeniem, jakie odczułaby adeptka magii po rzuceniu tak skomplikowanego czaru. Ponieważ jednak istniało ryzyko, że mechanizm pułapki odblokuje się, drużyna postanowiła, skorzystać z propozycji czarodziejki. Dzięki rzuceniu zaklęcia, para elfów poruszała się na tyle szybko że bez problemu zdążyłaby odskoczyć gdyby trzeba było uniknąć któregoś z ostrzy.
Kiedy jednak przyszła kolej na krasnoluda, rozległ się cichy trzask i połamana strzała wypadła ze szczeliny. Na szczęście stało się to zanim Battor zrobił pierwszy krok i dzięki temu nic mu się nie stało. Szelbi zaproponowała, aby ponownie spróbowali zablokować mechanizm, ale krasnolud odparł, że ma lepszy pomysł.
- Ustawcie to tak tak, aby wahadło wystartowało po waszej stronie i schowało się po mojej. – krzyknął dobywając topora, łapiąc go oburącz i wznosząc nad głowę.
- Jaki masz plan? – zapytała Selune.
- Diabelski – odparł krasnolud tajemniczo.
Drużyna popatrzyła na siebie, po czym Veru wzruszył ramionami i wystrzelił w posadzkę przestawiając mechanizm dokładnie tak jak chciał tego wojownik.
- A teraz na mój sygnał ją uruchomicie – krzyknął krasnolud.
Zaciekawiony planem krasnoluda łucznik, napiął łuk i przygotował się do strzału.
- Teraz! – wrzasnął Battor podnosząc jeszcze wyżej broń i mocniej ściskając drzewce.
W momencie kiedy pułapka została uruchomiona, Battor opuścił topór, wkładając w uderzenie wszystkie siły i celując w miejsce, gdzie ostrze mechanizmu łączyło się ramieniem wahadła. Siła uderzenia była straszliwa, a krasnolud osiągnął cel. Udało mu się raz na zawsze unieszkodliwić jeden z mechanizmów. Odrąbane ostrze leżało teraz pod jedną ze ścian. Niestety grzmot jaki towarzyszył temu uderzeniu, sprawił, że bełt blokujący drugie ramie pułapki poluzował się i po chwili spadł na posadzkę.
- Dobra! – warknął wojownik – To jeszcze raz!
Oszołomiona efektywnością krasnoludzkiego topora drużyna, bez zbędnych pytań powtórzyła manewr i po chwili drugie ostrze także zostało unieszkodliwione.
Upewniając się jeszcze, że droga jest bezpieczna Battor dołączył do reszty drużyny, zabierając po drodze leżące pod ścianami pociski.
- Z czego ty masz ten topór? – zapytał zdumiony łucznik
- To mitriinium – odparł dumny krasnolud.
- Co to za materiał? – zaciekawiła się Szelbi.
- Jest podobny do adamantytu, który uchodzi za najtrwalszy na kontynencie. Mitriinium jest od niego dziesięć razy wytrzymalsze, a ponadto ostrze z niego wykonane nigdy się nie stępi. - wyjaśnił Battor.
- Nigdy o nim nie słyszałam – przyznała drowka – gdzie go…
- Nie mogłeś tak od razu unieruchomić tej pułapki? – spytał krasnoluda Veru, przerywając jego rozmowę z drowką.
- Nie mogłem – odparł krasnolud krótko.
- A to niby czemu?! –domagał się odpowiedzi łucznik, sądząc, że wojownik celowo zwlekał ze swoim pomysłem.
- Bo kiedy były dwa ostrza, to jedno miąłbym zawsze za plecami ty idioto?
Veru jednak nadal nie rozumiał
- I co z tego?
ARGH! – warknął rozjuszony Battor, ledwo powstrzymując się przed wykrzyczeniem paru wyzwisk pod adresem elfa
Łucznik odsunął się o pół kroku widząc gniew krasnoluda .
O co ci znowu chodzi? – zapytał zdumiony.
Battor nie wytrzymał!
- Selune, błagam, ty mu powiedz bo ja nie mam siły! – ryknął na całe gardło, po czym nie czekając na czyjakolwiek reakcję puścił się biegiem po schodach prowadzących na drugi poziom.
- O co mu chodzi? – Veru skierował pytanie do czarodziejki.
- Gdyby były dwa wahadła, to jedno z nich mogłoby uderzyć w topór krasnoluda od tyłu i wytrącić mu go z rąk. Dlatego musiał poczekać, aż unieruchomimy przynajmniej jeden mechanizm. – wyjaśniła spokojnie elfka.
- To nie mógł sam tego powiedzieć?
Selune wzruszyła ramionami.
- Widocznie nie mógł.
- uhu – mruknął łucznik i zamilkł
- Dobra, ruszmy się bo krasnolud gotów jest zwiedzić cały ten labirynt bez nas. W drogę! – Zadecydowała czarodziejka
Jak się okazało nim dotarli na niższe piętro pokonali ponad setkę kamiennych stopni. Battor czekał na nich w korytarzu prowadzącym do pierwszej komnaty.
Ten poziom labiryntu został wykuty w skale i na dodatek nie było tu pochodni, oświetlających drogę. Selune wykorzystała więc topór krasnoluda i rzuciła na niego czar, tak, że ten świecił teraz jasnym, żółtym blaskiem. Dzięki temu mogli poruszać się dosyć swobodnie i bez przeszkód badać kolejne pomieszczenia. Pierwsza komnata była ogromna. Dopiero po przejściu jakichś pięćdziesięciu metrów znaleźli wyjście prowadzące do dalszych pomieszczeń. Postanowili jednak najpierw dokładnie zbadać ogromną salę w której się teraz znajdowali, na wypadek, gdyby ukryto tu któryś z poszukiwanych przez nich artefaktów. Drużyna rozdzieliła się i rozpoczęła rekonesans.
- Nie podoba mi się tutaj – mruknął krasnolud na widok dziwnych tuneli, do których wejścia umieszczono na suficie. – Lepiej wynośmy się stąd jak najszybciej.
- Co to może być? – zapytała Szelbi, będąca w parze z krasnoludem.
- Z pewnością nie jest to wentylacja – odparł wojownik ściskając mocniej drzewce topora.
Nagle, dobiegło ich wołanie Veru, który wraz z Selune badał drugą stronę pomieszczenia.
Kiedy drowka i krasnolud znaleźli łucznika, ten stał obok szkieletu jakiegoś humanoida. Selune rzuciła jeszcze jedno zaklęcie światła, tym razem na broń łucznika, aby pozostali mogli się lepiej przyjrzec znalezisku. Veru podszedł bliżej, schylił się i ostrożnie dotknął leżących kości. Po chwili pokazał reszcie drużyny dłoń, do której przykleiła się gruba, pajęcza nić.
- BIEGIEM! – wrzasnął Battor i wszyscy rzucili się w kierunku wyjścia z komnaty. Nim jednak przebiegli dziesięć metrów tuż przed nimi wylądował ogromny, srebrno-czarny pająk. Stwór mógł mieć nawet półtora metra szerokości i był co najmniej tak samo długi. Jego kończyny miały ostre zadziory, a z pyska kapała trująca ślina.
Wszyscy cofnęli się o kilka kroków pod ścianę, ale w tym samym momencie na łucznika skoczył drugi identyczny stwór. Waga potwora była tak wielka, że Veru zachwiał się, cofnął o kilka metrów, po czym przewrócił się i uderzywszy głową o ścianę, stracił przytomność.
Tymczasem Battor szykował się już do natarcia na pierwszego pająka, który teraz starał się okrążyć wojownika i zaskoczyć go od tyłu. Stwór był wyraźnie niepocieszony faktem, że jego przyszły obiad zamierza się bronić. W końcu krasnolud, znudzony podchodami, natarł na bestię tnąc od boku toporem, lecz pająk w porę odskoczył w tył unikając ostrza. Po chwili sam zaatakował stając na czterech tylnych łapach, a pozostałymi sześcioma atakując krasnoluda. Battor podniósł tarczę i jednocześnie ciął w poprzek toporem trafiając w jedną z kończyn stwora. Pająk wydał z siebie głośny pisk bólu, ale nie zrezygnował z dalszej walki.
W międzyczasie drugi stwór został potraktowany przez Selune ognistą kulą i zmienił się w kupkę popiołu.
Niestety zaraz po tym, kolejny pająk pojawił się na polu bitwy i nim czarodziejka zdążyła zareagować, skoczył na nią, przewrócił i przyszpiliwszy ofiarę do ziemi szykował się do wstrzyknięcia pierwszej dawki jadu.
Szelbi jako jedyna pozostała bez przeciwnika, toteż czujnie rozglądała się wokół, starając się spostrzec pająka szybciej, niż ten zdąży się na nią rzucić. Nagle słysząc za sobą cichy pisk, instynktownie odskoczyła w bok i dzięki temu uniknęła spadającego z sufitu potwora. Jej przeciwnik nie spodziewał się jednak twardego lądowania. Nie zdążywszy przygotować się do zamortyzowania upadku, wyrżnął głową w podłogę. Impet uderzenia sprawił, że pająk stracił na chwilę orientację i świadomość tego co się dzieje wokół. Drowka od razu wykorzystała chwilową przewagę nad przeciwnikiem i szybko skoczyła na potwora, wbijając sztylet w miejscu gdzie głowa bestii łączyła się z tułowiem. Pająk znieruchomiał natychmiast.
Szelbi rozejrzała się wokół sprawdzając, jak radzą sobie pozostali. Battor właśnie potężnym uderzeniem tarczy ogłuszył swojego przeciwnika, po czym rozciął go swoim toporem na dwie połówki wrzeszcząc jednocześnie:
- Nie zadzieraj z krasnoludem, paskudo!
Drowka szybko przeniosła spojrzenie na czarodziejkę. W przeciwieństwie do pozostałych, Selune nie radziła sobie dobrze. Potwór poranił ją mocno swoimi ostrymi kończynami i zdążył ugryźć, nim ta zdołała go z siebie zrzucić. Teraz pająk krążył wokół niej, szykując się do kolejnego skoku. Nim jednak udało mu się znaleźć odpowiedni moment do ataku, Battor szarżując, zaatakował go toporem . Bestia była jednak czujna i odskoczyła, chociaż krasnoludowi udało się odciąć potworowi dwie tylne, prawe kończyny. Pająk widząc martwych przedstawicieli własnego gatunku i trzech, żywych, okrążających go przeciwników, postanowił wycofać się z dalszej walki. Pisnął przeraźliwie i skoczył w kierunku najbliższej ściany, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swego legowiska. Nim jednak zdążył zniknąć w jednym z tuneli, Selune potraktowała go kolejnym zaklęciem, zabijając na miejscu. Martwy potwór, z głuchym trzaskiem, spadł na kamienną podłogę.
- Wszystko w porządku? – zapytał czarodziejkę Battor, widząc, że jej skóra robi się nienaturalnie blada.
- Nie do końca… - odpowiedziała słabym głosem i osunęła się na ziemię. Po chwili jej ciałem wstrząsnęły drgawki. Trucizna, jaką wstrzyknął jej przez ukąszenie jeden z pająków, zaczynała działać.
poniedziałek, 14 lipca 2008
Rozdział 2 - "Ocalenie"
Nim kurz zdążył opaść, Szelbi usłyszała czyjś trochę chrapliwy, basowy głos, którego właściciel najwyraźniej był niezwykle dumny, z efektu swoich starań.
- Mówiłem, że drzwi otwiera się toporem..
- Tak, tak, mówiłeś – potwierdził z nutą znudzenia inny, zdecydowanie wyższy, melodyjny głos.
- Jestem krasnoludem, nie trzeba mnie uczyć jak otwierać drzwi. – oświadczył właściciel pierwszego głosu.
- Chłopaki uspokójcie się, proszę – rozległ się trzeci, melodyjny kobiecy głos.
Po chwili do komnaty gdzie uwięziona była Szelbi, weszły trzy postacie. Pierwszą z nich był gigantycznych rozmiarów krasnolud. Drowka widziała wcześniej kilku przedstawicieli tej rasy, ale byli oni zdecydowanie niżsi. Wojownik który wkroczył do komnaty miał długą, ozdobioną olbrzymią ilością pierścieni brązową brodę, oraz długie włosy upięte w 2 warkocze, które wychodziły spod hełmu, osłaniającego głowę i sięgały wojownikowi do kolan. Najwyraźniej do tych podziemi nie trafił przypadkiem gdyż nosił na sobie świetnie dopasowaną, błyszczącą, kompletną zbroję płytową, chroniącą całe ciało i równie dokładnie wypolerowaną tarczę, którą trzymał w lewej ręce. W prawej natomiast dzierżył drzewce olbrzymich rozmiarów topora, a na plecach przewieszoną miał równie kolosalnych rozmiarów kuszę. Bynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby jakakolwiek rzecz, w której posiadaniu był ów krasnolud, była zdobyczna. Wręcz przeciwnie. Całość sprawiała wrażenie jakby została wykonana specjalnie na potrzeby tej wyprawy i bynajmniej nie z materiałów, które każdy kowal posiadał w ilościach masowych. Wojownik sprawiał wrażenie kogoś, kto miał tu do wykonania misję, i którą postara się wypełnić, bez względu na liczbę osób chcących go przed tym powstrzymać.
Następnie wśród opadającego kurzu pojawił się wysoki, jasnoskóry elf, o czarnych włosach i zielonych oczach. Stanąwszy obok wojownika sprawiał wrażenie nadzwyczaj cherlawego, chociaż przewyższał krasnoluda co najmniej o głowę. Ów elf odziany był w skórzaną zbroję, wzmocnioną w niektórych miejscach metalem i przetykaną stalową nicią. Trzymał w rękach długi łuk, a na plecach przewieszony miał kołczan ze strzałami.
Ostatnia w komnacie pojawiła się elficka czarodziejka, nisza od łucznika o jakieś kilka centymetrów. Miała ciemne włosy, błękitne oczy, niezwykle jasną, złocistą skórę i nosiła na sobie niebieską szatę, wykonaną z drogiego materiału, wskazującą jednoznacznie na jej profesję. W rękach nie trzymała niczego, jednak miała je wzniesione w górze na wypadek, gdyby w pomieszczeniu znajdowało się coś, co należałoby najpierw potraktować magią, a dopiero potem zadawać pytania. Cała trójka chwilę stała w milczeniu, czekając aż opadnie kurz, aż w końcu wojownik zabrał głos.
- Zaraz zobaczymy, dokąd prowadzi ta droga… - zaczął pewnie, ale przerwał natychmiast, kiedy jego oczy dostrzegły uwięzioną.
Spojrzał na towarzyszy, lecz Ci najwyraźniej jeszcze nikogo nie dostrzegli, więc wojownik przemówił zmieszanym tonem, niczym ktoś, kto właśnie bez zapowiedzi wpadł do królewskich sypialni i zobaczył w niej króla ze służącą, w bynajmniej nie dwuznacznym położeniu.
- Khym…Khym…Tego no, pani wybaczy najście, ale szukamy... – przerwał, po czym zwróciwszy się do towarzyszy dodał konspiracyjnym szeptem.
- A mówiłem żeby pukać?
- Taa… jasne – mruknął łucznik głosem pełnym sarkazmu. Po chwili zaś zapytał
- Coś ty tam zobaczył?
Krasnolud jednak zignorował pytanie i ponownie zwrócił się do Szelbi kontynuując mowę jakby nigdy nic.
- Tak, więc szukamy wyjścia i…
- DROW! – wrzasnął jego towarzysz, który najwyraźniej dopiero teraz dostrzegł Szelbi. Łucznik natychmiast napiął cięciwę i wymierzył do półdrowki.
- Hola brachu! – warknął krasnolud uderzając drzewcem topora w broń tamtego i powodując, że strzała zamiast trafić w cel, odbiła się od ściany i sufitu, a następnie spadła na podłogę nie czyniąc nikomu krzywdy.
- Oszalałeś?! – wrzasnął łucznik. – To jest drow!
Najwyraźniej jednak wojownik nie uznał tego za odpowiedni argument, aby przerwać rozmowę z uwięzioną, gdyż podniósł groźnie topór i warknął gniewnie.
- Nie obchodzi mnie, kim ona jest! Możesz w niej widzieć nawet lorda demonów. Teraz JA z nią rozmawiam, więc przymknij tą swoją trajkoczącą jadaczkę i czekaj na swoją kolejkę.
- Nie rozumiesz! - wrzasnął tamten
Przeciwnie! Rozumiem doskonale! – Huknął rozjuszony wojownik. Po czym już miał zamiar kontynuować przerwane przemówienie, kiedy kolejny raz wtrącił się jego towarzysz
- Ale ty naprawdę nie…
W tym momencie krasnolud nie wytrzymał.
- SELUNE DO STU DIABŁÓW, POWIEDZ MU COŚ, BO JAK NICZEGO NIE ZROBISZ TO JA GO ZA CHWILĘ WYŚLĘ TAK DALEKO STĄD, ŻE NAWET TWOJE OCZY GO NIE DOJRZĄ! – Wrzasnął na całe gardło
- Czyli gdzie konkretnie? – zapytała najwyraźniej rozbawiona sytuacją czarodziejka.
- NA TAMTEN ŚWIAT!
- Ach, no tak. Wybacz pytanie – odparła elfka poważniejąc natychmiast, po czym podeszła do łucznika, złapała go za ramię i mówiąc mu coś na ucho wyprowadziła z komnaty.
Kiedy tyko oboje opuścili pomieszczenie, krasnolud wyraźnie odetchnął z ulgą. Przez chwilę trwało milczenie, ale w końcu wojownik odezwał się, wyraźnie spokojniejszym głosem.
- Tak więc, jak już mówiłem, szukamy wyjścia z tych diabelnych podziemi i… - znów urwał, po czym zapytał - a tak właściwie, to kim ty jesteś?
Nagłe pytanie wyrwało Szelbi z osłupienia, w jakie wprawiła je rozegrana przed chwilą scenka. Lekko zmieszana odparła.
- Ja? Właściwie to po części elf….
- Profesja! – warknął krasnolud ponownie podnosząc głos – Pytam o profesję, bo to, że masz długie uszy, akurat widzę.
- Znaczy… znam się trochę na pułapkach i… no zadaniach… wymagających precyzji – dokończyła ostrożnie dobierając słowa aby jeszcze bardziej nie zdenerwować rozmówcy.
- Ależ to wyśmienicie – odparł uradowany krasnolud, który najwyraźniej bardzo szybko wpadał w gniew i z równą szybkością potrafił o nim zapomnieć, po czym pokrótce wyjaśnił sytuację:
- Bo widzisz, my tu we trójkę, szukamy wyjścia i prawie cały czas wpadamy w jakieś parszywe pułapki. Ktoś taki jak ty, na pewno ułatwiłby nam wędrówkę po tych korytarzach, a z tego, co widzę, ty także wolałabyś raczej opuścić ten lokal.
- No cóż. Prawdę mówiąc, myślę, że mogłabym spróbować wam pomóc, pod warunkiem, że któreś z was wyciągnie mnie z tego więzienia. – stwierdziła Szelbi po namyśle.
- Doskonale. W takim razie z przyjemnością powitamy cię w naszej małej drużynie. – odrzekł krasnolud, Po czym krzyknął na pozostałych, aby wrócili do komnaty.
- Pozwól zatem, że się przedstawię. - rzekł krasnolud, kiedy jego towarzysze zjawili się pomieszczeniu. – Jestem Battor Ringstorm, krasnolud z Rednek i jeden ze strażników Żelaznej Wyspy, a to jest Selune Lightspell z… - przerwał i spojrzał lekko zażenowany na elfkę.
- Z Arcona Gate – dokończyła czarodziejka.
- Tak, właśnie. – wtrącił Battor, po czym dodał przepraszającym tonem, drapiąc się jednocześnie po hełmie. – Wybacz moja droga, nazwa twego miasta ciągle wylatuje mi z pamięci.
- Nie szkodzi, nie gniewam się – odparła Selune.
Krasnolud ponownie zabrał głos, wskazując jednocześnie na uzbrojonego w łuk elfa.
- A to jest…
- Veru Strongshot – przerwał mu łucznik. – Doprawdy nie rozumiem, po co takie uprzejmości. – dodał tonem, jakiego zapewne użyłby arystokrata, gdyby zaproponowano mu by pomógł służbie, w szorowaniu podłogi. – To jest Drow, a w dodatku więzień.
- Wyobraź sobie Veru, że ten drow, jak powiedziałeś, będzie nam od tej chwili towarzyszył. – oświadczył krasnolud triumfująco.
- Co takiego?! – oburzył się łucznik.
- To, co słyszałeś. – warknął Battor i dodał – Jest łotrzykiem, więc pomoże nam unikać pułapek.
- Oszalałeś?! Jakich pułapek? – Veru wyglądał na szczerze zdumionego.
- Tych, w które ciągle wpadam, bo ktoś musi iść na czele, ale nie dziwię się, że nic o nich nie wiesz, skoro cały czas ubezpieczasz tyły. – wyjaśnił nieźle już rozdrażniony Battor.
- Nie wiem tylko po co, bo stamtąd może nas zaskoczyć jedynie kurz – dodał cierpko
- Uspokójcie się! – uciszyła ich Selune. Po czym zwróciła się do Veru
- Battor ma rację, do tej pory jakoś udało nam się uniknąć poważnych konsekwencji, ale jak tak dalej pójdzie możemy trafić na naprawdę potężną pułapkę, a wiesz tak samo dobrze jak ja, że bez wojownika nie damy sobie rady. Krasnolud jest nam potrzebny żywy.
Veru jednak nie zamierzał się łatwo poddać.
- Ech… czy tylko ja widzę, że współpraca z nią – tu łucznik wskazał Szelbi – nie przyniesie niczego dobrego? Przecież drowy słyną z tego, że przy pierwszej lepszej okazji zdradzą cię i pozostawią z nożem w plecach.
- No rzeczywiście, coś w tym jest – mruknął krasnolud z dziwną nutą w głosie. – Popatrz na nią, wygląda tak jakby miała nas za chwilę rozszarpać na strzępy, a do tego łańcucha pewnie sama się przykuła. Dla niepoznaki, ot co. To musi być podstęp.
- Znaczy, że się ze mną zgadzasz? – spytał zdumiony elf.
- Oczywiście, że nie! – ryknął wojownik wściekle – Czyś ty postradał rozum? Ona jest tak samo uwięziona jak ty jeszcze całkiem niedawno, więc nie widzę żadnych powodów do obaw.
- Ale… - zaprotestował Veru, lecz w tym momencie Selune położyła mu dłoń na ustach i powiedziała.
- Krasnolud ma rację. Nic nie wskazuje na to, że ona nas zdradzi, a poza tym nie pamiętasz już, kto wyciągnął nas z celi?
To pytanie wyraźnie uraziło dumę łucznika. Spuścił głowę i odrzekł.
- Może masz i rację, ale ja wciąż…
- Och, dobrze. – powiedziała czarodziejka – Sprawdzę ją, jeśli tak ci zależy.
Podeszła bliżej Szelbi i dotknęła dłonią jej głowy. Drowka ponownie poczuła, że ktoś czyta w jej myślach, ale tym razem pozwoliła na to.
- Przepraszam za to – powiedziała łagodnie Selune, po czym zwróciła się do towarzyszy.
- Ona jest tutaj więźniem tak jak i my, Veru, nie znalazłam w niej też niczego, co uzasadniałoby twoje podejrzenia. Myślę, że możemy przyjąć ją do drużyny. Naprawdę potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam unikać pułapek.
- Ech… dobrze, ale będę ją miał na oku – ostrzegł pozostałych Veru. Jego głos jednak nie brzmiał tak dumnie jak wcześniej. Teraz można było w nim wyczuć nutę rezygnacji. Łucznik wiedział, że nikt go nie popiera, ale nadal nie ufał Szelbi. Postanowił, że będzie ją bardzo czujnie obserwował,
- No nareszcie – warknął krasnolud, po czym podszedł do uwięzionej i za pomocą topora, rozciął łańcuch w dwóch miejscach. Teraz Szelbi mogła się poruszać na tyle swobodnie, na ile pozwalały jej kajdany zaciśnięte na nadgarstkach i fragmenty łańcucha zwisające po obu stronach więziennych karwaszy. Następnie dociął go tak, aby zostawić same kajdany i odsunął się robiąc miejsce Selune.
- Twoja kolej – mruknął do elfki.
Czarodziejka podeszła, położyła rękę na żelaznych kajdanach i wymruczała zaklęcie. Po chwili półdrowka była wolna, a krępujący ją kawał metalu upadł z sykiem na podłogę.
- Dziękuję – powiedziała Szelbi
- Nie dziękuj, zrobisz to po drodze, jak tylko uchronisz nas przed pułapkami. – oznajmił krasnolud i razem z elfami opuścił komnatę. Szelbi została jeszcze chwilę i przeszukała pomieszczenie. Znalazłszy cały swój ekwipunek, zabrała go i uzbrojona w sztylet skierowała się do wyjścia.
- Hej, mała! – usłyszała głos krasnoluda - Idziesz?
Słowo „mała” nie zabrzmiało jakoś dziwnie w ustach wojownika, chociaż Szelbi była mu równa wzrostem. Drowka z pewnością była najlżejszym członkiem drużyny, a przy jej dosyć niskim jak na elfa wzroście rzeczywiście mogła sprawiać wrażenie bardzo drobnej. Uzasadniało to zatem przezwisko nadane jej przez krasnoluda.
- Tak, tak – odkrzyknęła, wybiegając z komnaty i po chwili była już przy krasnoludzie. Para elfów najwidoczniej nie zamierzała na nich poczekać i teraz znajdowała się dobre 15 metrów przed nimi.
- Tak właściwie, to jak ci na imię? – zapytał Battor
- Jestem Szelbi - odpowiedziała półdrowka lekko zmieszana faktem, że poza imieniem nic nie mogła o sobie powiedzieć, gdyż nic o sobie nie wiedziała. Postanowiła jednak lekko nagiąć prawdę i dodać sobie, chociaż nazwisko.
- Szelbi Stillcoat
- Uhm – odparł krasnolud. Przez chwilę milczeli, po czym wojownik najwyraźniej zadecydował, że trzeba dogonić elfy gdyż przyspieszył kroku i jednocześnie zwrócił się do drowki
– Dalej mała, pokażmy tamtym że my tez umiemy maszerować.
- Dobrze - zgodziła się Szelbi.
Nim jednak zrównali się z resztą drużyny Szelbi zapytała.
- Nie przeszkadza ci to, że jestem półdrowem?
Krasnolud spojrzał na nią badawczo, po czym odparł wzruszając ramionami.
- Nie bardziej niż to, że tamta para to elfy. Widzisz mała, ja jestem krasnoludem i z tej racji nie szukam dziury w całym tak, jak robi to Veru. Dla mnie mogłabyś być nawet ziemskim wcieleniem Lorda Piekieł, ale póki nas nie zdradzisz i będziesz nam pomagać, ja będę cię traktował z szacunkiem i przyjaźnią. Dotyczy to zarówno ciebie, jak i tamtych dwojga.
- Ale znaczy to, że absolutnie nie obchodzi cię fakt, że znaczna większość mieszkańców powierzchni traktuje mnie jak wcielenie zła?
- Ani trochę. – stwierdził bez namysłu krasnolud. - Potrzebujemy pomocy i jeśli jesteś w stanie nam ją zaoferować to przynajmniej ja, chętnie z niej skorzystam.
- Czy Żelazna Wyspa jest daleko stąd? – zaciekawiła się Szelbi
- Leży na Zimnych Wodach, za Wielkim Kontynentem, jakieś cztery dni statkiem, przy sprzyjających wiatrach.
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że Wielki Kontynent naprawdę istnieje? – uradowała się drowka. Dotąd bowiem nie do końca wierzyła w opowieści zasłyszane w karczmie.
- O ile pamiętam, to istniał, gdy go opuszczałem – stwierdził dobrodusznie krasnolud.
- A czy to prawda, że jego mieszkańcy żyją ze sobą w zgodzie? – Szelbi była coraz bardziej zafascynowana odpowiedziami krasnoluda.
- Poza nielicznymi wyjątkami owszem – stwierdził bez namysłu Battor.
- Ale radziłbym ci omijać Zarantham i Grimnalur – dodał po chwili.
- Pozwolisz mi płynąć z wami, kiedy postanowicie opuścić wyspę? – zapytała Szelbi. - Chciałabym zobaczyć Wielki Kontynent
- Jeśli o mnie chodzi to nie widzę przeszkód – zgodził się wojownik.
- Cieszę się, że was spotkałam. – powiedziała szczerze uradowana Szelbi.
- Ja również. Wierz mi, że nie bardzo uśmiechała mi się dalsza wędrówka po tych korytarzach tylko i wyłącznie w towarzystwie tej elfiej pary. – odparł zadowolony krasnolud, po czym oboje jeszcze bardziej przyspieszyli kroku i zrównali się z resztą.
Okazało się, że komnata gdzie uwięziona była Szelbi była jedną z ostatnich, jakie pozostały dotychczas niezbadane przez pozostałych członków drużyny. Kolejne trzy pomieszczenia były całkiem puste i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek w którymś z nich znajdowało się, wyjście na powierzchnię. Drużyna udała się zatem jak stwierdziła „z powrotem do schodów”. Korzystając z faktu, że elfia para zajęta była sobą, Szelbi starała się jak najwięcej dowiedzieć od krasnoluda na temat budowy labiryntu i dalszych planów wyprawy.
Z tego, co opowiadał wojownik, wywnioskowała, że labirynt dzieli się na dwie części, z których każda miała osobne wyjście na powierzchnie. Niestety oba zostały zablokowane, gdy Szelbi i Battor wpadli w pułapki, zaraz po wejściu do labiryntu. Z dalszych relacji krasnoluda wynikało, że podziemia mają więcej jak jeden poziom i właśnie teraz kierują się do schodów prowadzących na niższą kondygnację. Krasnolud uważał, że nawet, jeśli nigdzie niżej nie ma wyjścia na powierzchnię, to gdzieś znajduje się mechanizm odblokowujący te na pierwszym poziomie. Selune również była zdania, że ktokolwiek wybudował ten labirynt, zabezpieczył się na wypadek, gdyby został tu uwięziony, czy to budując jeszcze jedno wyjście na powierzchnię, czy też konstruując mechanizm pozwalający na odblokowanie istniejących. Kierowali się zatem teraz do schodów, by zwiedzić niższe kondygnacje i tam szukać owego urządzenia, lub dodatkowej drogi ucieczki.
Okazało się, że zejście na niższy poziom znajduje się znacznie dalej, a labirynt jest dużo większy niż początkowo sądziła Szelbi. Wędrówka zajęła im co najmniej trzy godziny, podczas których, właściwie nie rozmawiali ze sobą jak drużyna, którą przynajmniej w teorii teraz tworzyli. Veru nie odzywał się do nikogo poza Selune, a i czarodziejka nie zabierała za często głosu. Na szczęście krasnolud był nieco bardziej rozmowny i Szelbi udało się uzyskać trochę informacji o pozostałych członkach drużyny, oraz paru szczegółów na temat prawdziwego celu wyprawy.
Krasnolud twierdził, że zarówno on, jak i czarodziejka, szukają jakiegoś potężnego artefaktu, który to podobno miał się znajdować w tych podziemiach. Podobno elfka, wynajęła łucznika, gdyż ten był miejscowym łowcą i znał położenie interesujących ją ruin. Niestety elfia para wpadła w pułapkę zaraz po wejściu do labiryntu i zapewne tkwiła by w lochu do teraz gdyby nie Battor. Krasnolud wszedł do podziemi kilka godzin później i również wpadł w pułapkę podobną do tej jaka nieumyślnie uruchomiła Szelbi. Jak się jednak okazało trucizna w zawarta w igłach nie działała na krasnoludy. Prawdopodobnie alchemik który ją sporządził nie brał pod uwagę iż jakiś przedstawiciel tej rasy zechce odwiedzić labirynt. Wojownik nie został więc sparaliżowany i bez przeszkód rozpoczął penetrowanie kolejnych pomieszczeń. Niestety podczas tego zajęcia wpadł w inną pułapkę, która to zablokowała drugie wyjście na powierzchnię. Drużyna musiała więc znaleźć inną drogę ucieczki, jeśli tylko planowała kiedykolwiek opuścić podziemia. Niemniej nadal głównym celem całej wyprawy pozostawało odnalezienie artefaktu. Co ciekawe chociaż ani krasnolud, ani czarodziejka nie powiedzieli czego konkretnie szukają oboje byli pewni że nie jest to jeden i ten sam przedmiot. Po dłuższych namowach, Bator niechętnie zdradził, że szuka magicznego pierścienia. Nie powiedział jednak co ów artefakt potrafił, ani do czego był mu potrzebny. Drowka z pewnością przekonałaby wojownika aby zdradził nieco więcej szczegółów, ale nie chciała stracić zaufania jakim ten ją obdarzył. Co by nie mówić, był to jedyny, no, może obok Selune mieszkaniec powierzchni, który nie okazywał drowce otwartej wrogości. Musiała to docenić.
- Mówiłem, że drzwi otwiera się toporem..
- Tak, tak, mówiłeś – potwierdził z nutą znudzenia inny, zdecydowanie wyższy, melodyjny głos.
- Jestem krasnoludem, nie trzeba mnie uczyć jak otwierać drzwi. – oświadczył właściciel pierwszego głosu.
- Chłopaki uspokójcie się, proszę – rozległ się trzeci, melodyjny kobiecy głos.
Po chwili do komnaty gdzie uwięziona była Szelbi, weszły trzy postacie. Pierwszą z nich był gigantycznych rozmiarów krasnolud. Drowka widziała wcześniej kilku przedstawicieli tej rasy, ale byli oni zdecydowanie niżsi. Wojownik który wkroczył do komnaty miał długą, ozdobioną olbrzymią ilością pierścieni brązową brodę, oraz długie włosy upięte w 2 warkocze, które wychodziły spod hełmu, osłaniającego głowę i sięgały wojownikowi do kolan. Najwyraźniej do tych podziemi nie trafił przypadkiem gdyż nosił na sobie świetnie dopasowaną, błyszczącą, kompletną zbroję płytową, chroniącą całe ciało i równie dokładnie wypolerowaną tarczę, którą trzymał w lewej ręce. W prawej natomiast dzierżył drzewce olbrzymich rozmiarów topora, a na plecach przewieszoną miał równie kolosalnych rozmiarów kuszę. Bynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby jakakolwiek rzecz, w której posiadaniu był ów krasnolud, była zdobyczna. Wręcz przeciwnie. Całość sprawiała wrażenie jakby została wykonana specjalnie na potrzeby tej wyprawy i bynajmniej nie z materiałów, które każdy kowal posiadał w ilościach masowych. Wojownik sprawiał wrażenie kogoś, kto miał tu do wykonania misję, i którą postara się wypełnić, bez względu na liczbę osób chcących go przed tym powstrzymać.
Następnie wśród opadającego kurzu pojawił się wysoki, jasnoskóry elf, o czarnych włosach i zielonych oczach. Stanąwszy obok wojownika sprawiał wrażenie nadzwyczaj cherlawego, chociaż przewyższał krasnoluda co najmniej o głowę. Ów elf odziany był w skórzaną zbroję, wzmocnioną w niektórych miejscach metalem i przetykaną stalową nicią. Trzymał w rękach długi łuk, a na plecach przewieszony miał kołczan ze strzałami.
Ostatnia w komnacie pojawiła się elficka czarodziejka, nisza od łucznika o jakieś kilka centymetrów. Miała ciemne włosy, błękitne oczy, niezwykle jasną, złocistą skórę i nosiła na sobie niebieską szatę, wykonaną z drogiego materiału, wskazującą jednoznacznie na jej profesję. W rękach nie trzymała niczego, jednak miała je wzniesione w górze na wypadek, gdyby w pomieszczeniu znajdowało się coś, co należałoby najpierw potraktować magią, a dopiero potem zadawać pytania. Cała trójka chwilę stała w milczeniu, czekając aż opadnie kurz, aż w końcu wojownik zabrał głos.
- Zaraz zobaczymy, dokąd prowadzi ta droga… - zaczął pewnie, ale przerwał natychmiast, kiedy jego oczy dostrzegły uwięzioną.
Spojrzał na towarzyszy, lecz Ci najwyraźniej jeszcze nikogo nie dostrzegli, więc wojownik przemówił zmieszanym tonem, niczym ktoś, kto właśnie bez zapowiedzi wpadł do królewskich sypialni i zobaczył w niej króla ze służącą, w bynajmniej nie dwuznacznym położeniu.
- Khym…Khym…Tego no, pani wybaczy najście, ale szukamy... – przerwał, po czym zwróciwszy się do towarzyszy dodał konspiracyjnym szeptem.
- A mówiłem żeby pukać?
- Taa… jasne – mruknął łucznik głosem pełnym sarkazmu. Po chwili zaś zapytał
- Coś ty tam zobaczył?
Krasnolud jednak zignorował pytanie i ponownie zwrócił się do Szelbi kontynuując mowę jakby nigdy nic.
- Tak, więc szukamy wyjścia i…
- DROW! – wrzasnął jego towarzysz, który najwyraźniej dopiero teraz dostrzegł Szelbi. Łucznik natychmiast napiął cięciwę i wymierzył do półdrowki.
- Hola brachu! – warknął krasnolud uderzając drzewcem topora w broń tamtego i powodując, że strzała zamiast trafić w cel, odbiła się od ściany i sufitu, a następnie spadła na podłogę nie czyniąc nikomu krzywdy.
- Oszalałeś?! – wrzasnął łucznik. – To jest drow!
Najwyraźniej jednak wojownik nie uznał tego za odpowiedni argument, aby przerwać rozmowę z uwięzioną, gdyż podniósł groźnie topór i warknął gniewnie.
- Nie obchodzi mnie, kim ona jest! Możesz w niej widzieć nawet lorda demonów. Teraz JA z nią rozmawiam, więc przymknij tą swoją trajkoczącą jadaczkę i czekaj na swoją kolejkę.
- Nie rozumiesz! - wrzasnął tamten
Przeciwnie! Rozumiem doskonale! – Huknął rozjuszony wojownik. Po czym już miał zamiar kontynuować przerwane przemówienie, kiedy kolejny raz wtrącił się jego towarzysz
- Ale ty naprawdę nie…
W tym momencie krasnolud nie wytrzymał.
- SELUNE DO STU DIABŁÓW, POWIEDZ MU COŚ, BO JAK NICZEGO NIE ZROBISZ TO JA GO ZA CHWILĘ WYŚLĘ TAK DALEKO STĄD, ŻE NAWET TWOJE OCZY GO NIE DOJRZĄ! – Wrzasnął na całe gardło
- Czyli gdzie konkretnie? – zapytała najwyraźniej rozbawiona sytuacją czarodziejka.
- NA TAMTEN ŚWIAT!
- Ach, no tak. Wybacz pytanie – odparła elfka poważniejąc natychmiast, po czym podeszła do łucznika, złapała go za ramię i mówiąc mu coś na ucho wyprowadziła z komnaty.
Kiedy tyko oboje opuścili pomieszczenie, krasnolud wyraźnie odetchnął z ulgą. Przez chwilę trwało milczenie, ale w końcu wojownik odezwał się, wyraźnie spokojniejszym głosem.
- Tak więc, jak już mówiłem, szukamy wyjścia z tych diabelnych podziemi i… - znów urwał, po czym zapytał - a tak właściwie, to kim ty jesteś?
Nagłe pytanie wyrwało Szelbi z osłupienia, w jakie wprawiła je rozegrana przed chwilą scenka. Lekko zmieszana odparła.
- Ja? Właściwie to po części elf….
- Profesja! – warknął krasnolud ponownie podnosząc głos – Pytam o profesję, bo to, że masz długie uszy, akurat widzę.
- Znaczy… znam się trochę na pułapkach i… no zadaniach… wymagających precyzji – dokończyła ostrożnie dobierając słowa aby jeszcze bardziej nie zdenerwować rozmówcy.
- Ależ to wyśmienicie – odparł uradowany krasnolud, który najwyraźniej bardzo szybko wpadał w gniew i z równą szybkością potrafił o nim zapomnieć, po czym pokrótce wyjaśnił sytuację:
- Bo widzisz, my tu we trójkę, szukamy wyjścia i prawie cały czas wpadamy w jakieś parszywe pułapki. Ktoś taki jak ty, na pewno ułatwiłby nam wędrówkę po tych korytarzach, a z tego, co widzę, ty także wolałabyś raczej opuścić ten lokal.
- No cóż. Prawdę mówiąc, myślę, że mogłabym spróbować wam pomóc, pod warunkiem, że któreś z was wyciągnie mnie z tego więzienia. – stwierdziła Szelbi po namyśle.
- Doskonale. W takim razie z przyjemnością powitamy cię w naszej małej drużynie. – odrzekł krasnolud, Po czym krzyknął na pozostałych, aby wrócili do komnaty.
- Pozwól zatem, że się przedstawię. - rzekł krasnolud, kiedy jego towarzysze zjawili się pomieszczeniu. – Jestem Battor Ringstorm, krasnolud z Rednek i jeden ze strażników Żelaznej Wyspy, a to jest Selune Lightspell z… - przerwał i spojrzał lekko zażenowany na elfkę.
- Z Arcona Gate – dokończyła czarodziejka.
- Tak, właśnie. – wtrącił Battor, po czym dodał przepraszającym tonem, drapiąc się jednocześnie po hełmie. – Wybacz moja droga, nazwa twego miasta ciągle wylatuje mi z pamięci.
- Nie szkodzi, nie gniewam się – odparła Selune.
Krasnolud ponownie zabrał głos, wskazując jednocześnie na uzbrojonego w łuk elfa.
- A to jest…
- Veru Strongshot – przerwał mu łucznik. – Doprawdy nie rozumiem, po co takie uprzejmości. – dodał tonem, jakiego zapewne użyłby arystokrata, gdyby zaproponowano mu by pomógł służbie, w szorowaniu podłogi. – To jest Drow, a w dodatku więzień.
- Wyobraź sobie Veru, że ten drow, jak powiedziałeś, będzie nam od tej chwili towarzyszył. – oświadczył krasnolud triumfująco.
- Co takiego?! – oburzył się łucznik.
- To, co słyszałeś. – warknął Battor i dodał – Jest łotrzykiem, więc pomoże nam unikać pułapek.
- Oszalałeś?! Jakich pułapek? – Veru wyglądał na szczerze zdumionego.
- Tych, w które ciągle wpadam, bo ktoś musi iść na czele, ale nie dziwię się, że nic o nich nie wiesz, skoro cały czas ubezpieczasz tyły. – wyjaśnił nieźle już rozdrażniony Battor.
- Nie wiem tylko po co, bo stamtąd może nas zaskoczyć jedynie kurz – dodał cierpko
- Uspokójcie się! – uciszyła ich Selune. Po czym zwróciła się do Veru
- Battor ma rację, do tej pory jakoś udało nam się uniknąć poważnych konsekwencji, ale jak tak dalej pójdzie możemy trafić na naprawdę potężną pułapkę, a wiesz tak samo dobrze jak ja, że bez wojownika nie damy sobie rady. Krasnolud jest nam potrzebny żywy.
Veru jednak nie zamierzał się łatwo poddać.
- Ech… czy tylko ja widzę, że współpraca z nią – tu łucznik wskazał Szelbi – nie przyniesie niczego dobrego? Przecież drowy słyną z tego, że przy pierwszej lepszej okazji zdradzą cię i pozostawią z nożem w plecach.
- No rzeczywiście, coś w tym jest – mruknął krasnolud z dziwną nutą w głosie. – Popatrz na nią, wygląda tak jakby miała nas za chwilę rozszarpać na strzępy, a do tego łańcucha pewnie sama się przykuła. Dla niepoznaki, ot co. To musi być podstęp.
- Znaczy, że się ze mną zgadzasz? – spytał zdumiony elf.
- Oczywiście, że nie! – ryknął wojownik wściekle – Czyś ty postradał rozum? Ona jest tak samo uwięziona jak ty jeszcze całkiem niedawno, więc nie widzę żadnych powodów do obaw.
- Ale… - zaprotestował Veru, lecz w tym momencie Selune położyła mu dłoń na ustach i powiedziała.
- Krasnolud ma rację. Nic nie wskazuje na to, że ona nas zdradzi, a poza tym nie pamiętasz już, kto wyciągnął nas z celi?
To pytanie wyraźnie uraziło dumę łucznika. Spuścił głowę i odrzekł.
- Może masz i rację, ale ja wciąż…
- Och, dobrze. – powiedziała czarodziejka – Sprawdzę ją, jeśli tak ci zależy.
Podeszła bliżej Szelbi i dotknęła dłonią jej głowy. Drowka ponownie poczuła, że ktoś czyta w jej myślach, ale tym razem pozwoliła na to.
- Przepraszam za to – powiedziała łagodnie Selune, po czym zwróciła się do towarzyszy.
- Ona jest tutaj więźniem tak jak i my, Veru, nie znalazłam w niej też niczego, co uzasadniałoby twoje podejrzenia. Myślę, że możemy przyjąć ją do drużyny. Naprawdę potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam unikać pułapek.
- Ech… dobrze, ale będę ją miał na oku – ostrzegł pozostałych Veru. Jego głos jednak nie brzmiał tak dumnie jak wcześniej. Teraz można było w nim wyczuć nutę rezygnacji. Łucznik wiedział, że nikt go nie popiera, ale nadal nie ufał Szelbi. Postanowił, że będzie ją bardzo czujnie obserwował,
- No nareszcie – warknął krasnolud, po czym podszedł do uwięzionej i za pomocą topora, rozciął łańcuch w dwóch miejscach. Teraz Szelbi mogła się poruszać na tyle swobodnie, na ile pozwalały jej kajdany zaciśnięte na nadgarstkach i fragmenty łańcucha zwisające po obu stronach więziennych karwaszy. Następnie dociął go tak, aby zostawić same kajdany i odsunął się robiąc miejsce Selune.
- Twoja kolej – mruknął do elfki.
Czarodziejka podeszła, położyła rękę na żelaznych kajdanach i wymruczała zaklęcie. Po chwili półdrowka była wolna, a krępujący ją kawał metalu upadł z sykiem na podłogę.
- Dziękuję – powiedziała Szelbi
- Nie dziękuj, zrobisz to po drodze, jak tylko uchronisz nas przed pułapkami. – oznajmił krasnolud i razem z elfami opuścił komnatę. Szelbi została jeszcze chwilę i przeszukała pomieszczenie. Znalazłszy cały swój ekwipunek, zabrała go i uzbrojona w sztylet skierowała się do wyjścia.
- Hej, mała! – usłyszała głos krasnoluda - Idziesz?
Słowo „mała” nie zabrzmiało jakoś dziwnie w ustach wojownika, chociaż Szelbi była mu równa wzrostem. Drowka z pewnością była najlżejszym członkiem drużyny, a przy jej dosyć niskim jak na elfa wzroście rzeczywiście mogła sprawiać wrażenie bardzo drobnej. Uzasadniało to zatem przezwisko nadane jej przez krasnoluda.
- Tak, tak – odkrzyknęła, wybiegając z komnaty i po chwili była już przy krasnoludzie. Para elfów najwidoczniej nie zamierzała na nich poczekać i teraz znajdowała się dobre 15 metrów przed nimi.
- Tak właściwie, to jak ci na imię? – zapytał Battor
- Jestem Szelbi - odpowiedziała półdrowka lekko zmieszana faktem, że poza imieniem nic nie mogła o sobie powiedzieć, gdyż nic o sobie nie wiedziała. Postanowiła jednak lekko nagiąć prawdę i dodać sobie, chociaż nazwisko.
- Szelbi Stillcoat
- Uhm – odparł krasnolud. Przez chwilę milczeli, po czym wojownik najwyraźniej zadecydował, że trzeba dogonić elfy gdyż przyspieszył kroku i jednocześnie zwrócił się do drowki
– Dalej mała, pokażmy tamtym że my tez umiemy maszerować.
- Dobrze - zgodziła się Szelbi.
Nim jednak zrównali się z resztą drużyny Szelbi zapytała.
- Nie przeszkadza ci to, że jestem półdrowem?
Krasnolud spojrzał na nią badawczo, po czym odparł wzruszając ramionami.
- Nie bardziej niż to, że tamta para to elfy. Widzisz mała, ja jestem krasnoludem i z tej racji nie szukam dziury w całym tak, jak robi to Veru. Dla mnie mogłabyś być nawet ziemskim wcieleniem Lorda Piekieł, ale póki nas nie zdradzisz i będziesz nam pomagać, ja będę cię traktował z szacunkiem i przyjaźnią. Dotyczy to zarówno ciebie, jak i tamtych dwojga.
- Ale znaczy to, że absolutnie nie obchodzi cię fakt, że znaczna większość mieszkańców powierzchni traktuje mnie jak wcielenie zła?
- Ani trochę. – stwierdził bez namysłu krasnolud. - Potrzebujemy pomocy i jeśli jesteś w stanie nam ją zaoferować to przynajmniej ja, chętnie z niej skorzystam.
- Czy Żelazna Wyspa jest daleko stąd? – zaciekawiła się Szelbi
- Leży na Zimnych Wodach, za Wielkim Kontynentem, jakieś cztery dni statkiem, przy sprzyjających wiatrach.
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że Wielki Kontynent naprawdę istnieje? – uradowała się drowka. Dotąd bowiem nie do końca wierzyła w opowieści zasłyszane w karczmie.
- O ile pamiętam, to istniał, gdy go opuszczałem – stwierdził dobrodusznie krasnolud.
- A czy to prawda, że jego mieszkańcy żyją ze sobą w zgodzie? – Szelbi była coraz bardziej zafascynowana odpowiedziami krasnoluda.
- Poza nielicznymi wyjątkami owszem – stwierdził bez namysłu Battor.
- Ale radziłbym ci omijać Zarantham i Grimnalur – dodał po chwili.
- Pozwolisz mi płynąć z wami, kiedy postanowicie opuścić wyspę? – zapytała Szelbi. - Chciałabym zobaczyć Wielki Kontynent
- Jeśli o mnie chodzi to nie widzę przeszkód – zgodził się wojownik.
- Cieszę się, że was spotkałam. – powiedziała szczerze uradowana Szelbi.
- Ja również. Wierz mi, że nie bardzo uśmiechała mi się dalsza wędrówka po tych korytarzach tylko i wyłącznie w towarzystwie tej elfiej pary. – odparł zadowolony krasnolud, po czym oboje jeszcze bardziej przyspieszyli kroku i zrównali się z resztą.
Okazało się, że komnata gdzie uwięziona była Szelbi była jedną z ostatnich, jakie pozostały dotychczas niezbadane przez pozostałych członków drużyny. Kolejne trzy pomieszczenia były całkiem puste i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek w którymś z nich znajdowało się, wyjście na powierzchnię. Drużyna udała się zatem jak stwierdziła „z powrotem do schodów”. Korzystając z faktu, że elfia para zajęta była sobą, Szelbi starała się jak najwięcej dowiedzieć od krasnoluda na temat budowy labiryntu i dalszych planów wyprawy.
Z tego, co opowiadał wojownik, wywnioskowała, że labirynt dzieli się na dwie części, z których każda miała osobne wyjście na powierzchnie. Niestety oba zostały zablokowane, gdy Szelbi i Battor wpadli w pułapki, zaraz po wejściu do labiryntu. Z dalszych relacji krasnoluda wynikało, że podziemia mają więcej jak jeden poziom i właśnie teraz kierują się do schodów prowadzących na niższą kondygnację. Krasnolud uważał, że nawet, jeśli nigdzie niżej nie ma wyjścia na powierzchnię, to gdzieś znajduje się mechanizm odblokowujący te na pierwszym poziomie. Selune również była zdania, że ktokolwiek wybudował ten labirynt, zabezpieczył się na wypadek, gdyby został tu uwięziony, czy to budując jeszcze jedno wyjście na powierzchnię, czy też konstruując mechanizm pozwalający na odblokowanie istniejących. Kierowali się zatem teraz do schodów, by zwiedzić niższe kondygnacje i tam szukać owego urządzenia, lub dodatkowej drogi ucieczki.
Okazało się, że zejście na niższy poziom znajduje się znacznie dalej, a labirynt jest dużo większy niż początkowo sądziła Szelbi. Wędrówka zajęła im co najmniej trzy godziny, podczas których, właściwie nie rozmawiali ze sobą jak drużyna, którą przynajmniej w teorii teraz tworzyli. Veru nie odzywał się do nikogo poza Selune, a i czarodziejka nie zabierała za często głosu. Na szczęście krasnolud był nieco bardziej rozmowny i Szelbi udało się uzyskać trochę informacji o pozostałych członkach drużyny, oraz paru szczegółów na temat prawdziwego celu wyprawy.
Krasnolud twierdził, że zarówno on, jak i czarodziejka, szukają jakiegoś potężnego artefaktu, który to podobno miał się znajdować w tych podziemiach. Podobno elfka, wynajęła łucznika, gdyż ten był miejscowym łowcą i znał położenie interesujących ją ruin. Niestety elfia para wpadła w pułapkę zaraz po wejściu do labiryntu i zapewne tkwiła by w lochu do teraz gdyby nie Battor. Krasnolud wszedł do podziemi kilka godzin później i również wpadł w pułapkę podobną do tej jaka nieumyślnie uruchomiła Szelbi. Jak się jednak okazało trucizna w zawarta w igłach nie działała na krasnoludy. Prawdopodobnie alchemik który ją sporządził nie brał pod uwagę iż jakiś przedstawiciel tej rasy zechce odwiedzić labirynt. Wojownik nie został więc sparaliżowany i bez przeszkód rozpoczął penetrowanie kolejnych pomieszczeń. Niestety podczas tego zajęcia wpadł w inną pułapkę, która to zablokowała drugie wyjście na powierzchnię. Drużyna musiała więc znaleźć inną drogę ucieczki, jeśli tylko planowała kiedykolwiek opuścić podziemia. Niemniej nadal głównym celem całej wyprawy pozostawało odnalezienie artefaktu. Co ciekawe chociaż ani krasnolud, ani czarodziejka nie powiedzieli czego konkretnie szukają oboje byli pewni że nie jest to jeden i ten sam przedmiot. Po dłuższych namowach, Bator niechętnie zdradził, że szuka magicznego pierścienia. Nie powiedział jednak co ów artefakt potrafił, ani do czego był mu potrzebny. Drowka z pewnością przekonałaby wojownika aby zdradził nieco więcej szczegółów, ale nie chciała stracić zaufania jakim ten ją obdarzył. Co by nie mówić, był to jedyny, no, może obok Selune mieszkaniec powierzchni, który nie okazywał drowce otwartej wrogości. Musiała to docenić.
niedziela, 13 lipca 2008
Rozdział 1 - "Uwięziona"
- Świetnie, naprawdę coraz lepiej- pomyślała z ironią o swojej sytuacji, jednocześnie cofając się pod ścianę i rozglądając dokładnie po pomieszczeniu. Zaskoczyło ją, że dotąd Jeźdźcy jej nie dopadli, chociaż byli tuż za nią, kiedy zbiegała po schodach. Jakby na zawołanie usłyszała głuche walenie w kamień w miejscu, gdzie jeszcze chwile temu było wejście do podziemnego kompleksu. Zapewne, któryś ze Żniwiarzy usiłował dostać się do środka. Dziewczyna podbiegła do sporej kupy gruzu leżącej pod lewą ścianą pomieszczenia i przyklęknęła za nią dobywając sztyletu. Tak przygotowana czekała, aż Jeźdźcy użyją magii, aby przeniknąć przez mury dzielące ich od swej ofiary, tak jak zrobili to tuż po tym jak uciekła z miasta. Nagle całe pomieszczenie zawibrowało a po chwili z sufitu posypały się malutkie odłamki skał i sporo pyłu. Kiedy wibracje ustały, ściany pomieszczenia rozświetlił na chwilę bladoniebieski blask ochronnego zaklęcia. Szelbi nie pozwolono na pobieranie nauk o magii, ale dziewczyna często zakradała się i z ukrycia śledziła przebieg ćwiczeń oraz wykładów. Dzięki zdobyciu szczątkowej wiedzy, wiedziała teraz, że czar chroniący kamienny kompleks, nie pozwoli intruzom wtargnąć do środka za pomocą magii. Była więc bezpieczna, dopóki znajdowała się wewnątrz strzeżonego przez czary obszaru.
Dziewczyna zaczęła więc badać ściany w pomieszczeniu, poszukując ukrytego przejścia. Sądziła bowiem, że gdzieś w labiryncie musi być mechanizm który odblokuje zawalone teraz wyjście na powierzchnię.
Znalezienie ukrytego przejścia okazało się podejrzanie łatwe, gdyż po lewej stronie, złodziejka od razu wyczuła dwa wgłębienia, oddalone od siebie o jakiś metr. Teraz należało znaleźć element który odsłoni drzwi.
Jeszcze raz zbadała każdy metr pomieszczenia a zwłaszcza podłogę, jako że to w niej ukryty był mechanizm uwalniający ogromny głaz, który odgrodził ją od Jeźdźców. Być może wiec ukryto tam także i drugie urządzenie. Okazało się jednak, że ani na ścianach, ani w podłodze nie ma już więcej ukrytych mechanizmów.
- Hmm… o czym zapomniałam? – pomyślała na głos.
- No, tak… – dodała po chwili i podeszła do jednej z pochodni. Ostrożnie złapała za drzewce i pociągnęła. Pochodnia okazała się dźwignią. Po jej przemieszczeniu komnata zatrzęsła się, z sufitu spadły kolejne warstwy pyłu, a po chwili drzwi, które Szelbi wykryła na lewej ścianie zaczęły się wsuwać w głuchym warkotem. W tym samym tempie, w jakim odsłaniało się przejście, pochodnia wracała na swoje miejsce. Elfka uważnie śledziła wszystkie wydarzenia nie ruszając się z miejsca. W pewnym momencie rozległ się głuchy zgrzyt, kamienne drzwi zatrzymały się, a pochodnia z kliknięciem wskoczyła na dawne miejsce. Szelbi zrobiła krok w kierunku przejścia i wtedy poczuła drobne ukłucie w okolicach prawej łopatki. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, poczuła ogarniające ją zmęczenie. Sparaliżowana, osunęła się na ziemię z myślą o tym, że dała się złapać w tak banalną pułapkę.
Kiedy się ocknęła i spróbowała wstać poczuła dziwny ciężar zaciśnięty na nadgarstkach. Okazało się, że była przykuta grubym łańcuchem do najbliższej ściany. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się w sporych rozmiarów komnacie oświetlonej czterema pochodniami, umieszczonymi w rogach pomieszczenia. Naprzeciwko zobaczyła masywne drewniane wrota, okute żelazem, a obok nich oparta o ścianę, stała równie solidna, okuta żelazem sztaba. Na środku pomieszczenia znajdował się stół, na nim rozmaite przyrządy, które najpewniej służyły do wydobywania informacji z więźniów mających na tyle silną wolę by oprzeć się „uprzejmym” prośbom o ich dobrowolne ujawnienie. Co prawda część z tych metalowych wynalazków zżarła już rdza, ale i tak nadawały pomieszczeniu odpowiednio przerażający nastrój. Uwięziona drowka przez chwilę starała się dopasować wszystkie zauważone elementy i zinterpretować, do czego służyła komnata. Chociaż jej umysł zdawał się być zasnuty jakąś mgłą, będącą najpewniej efektem działania pułapki, w jaką niedawno wpadła, szybko domyśliła się, że znajduje się w sali tortur. Gdyby była nieco bardziej przytomna z pewnością krzyknęłaby z przerażenia, ale w tym stanie przeniosła jedynie wzrok na lewą ścianę. Spostrzegła na niej rząd łańcuchów identycznych jak ten, którymi skute były jej ręce. Przy jednym z nich zwisał szkielet. Widocznie ktoś był bardzo uparty i nie chciał nic powiedzieć do samego końca. Spojrzała jeszcze na prawą ścianę, ale poza ciemnoczerwoną zasłoną i kilkoma beczkami nie zauważyła nic szczególnego. Tak czy inaczej obecna sytuacja Szelbi była nie do pozazdroszczenia. Łańcuch był zbyt mocny i zbyt ciasno skuty, by udało jej się uwolnić, a nawet jeśli, to miała wrażenie, że ucieczka jedynym wyjściem, czyli przez masywne wrota nie będzie wcale łatwa, nawet pomimo tego, że dzięki nabytym umiejętnościom, umiała bez większego trudu zniknąć z oczu nawet tym, którzy bacznie ją obserwowali. Była pewna, że ktokolwiek ją tu uwięził, miał ku temu powód i niebawem wróci, gdyż, jeśli to on zastawił pułapkę, z pewnością wiedział jak długo jej ofiara pozostanie nieprzytomna. Nagle odniosła wrażenie, że nie jest sama w pomieszczeniu. Coś ewidentnie było niedaleko i elfka nie miała najmniejszej ochoty dowiedzieć się, co to jest. Po chwili poczuła jak coś usiłuje wedrzeć się do jej umysłu. Najpierw tylko zdawało się błądzić wokół jej myśli, ale po chwili poczuła, że ktoś zaczyna szperać w jej pamięci. Kierując się instynktem skoncentrowała się na przeciwległej ścianie usiłując w ten sposób wypełnić umysł wyłącznie tym obrazem i uniemożliwić intruzowi pozyskanie jakichkolwiek informacji. Był to jedyny, stosowany powszechnie przez mroczne elfy sposób na ochronę myśli, który dziewczyna poznała. Przez chwilę czuła jeszcze obecność intruza w umyśle, ale po chwili nacisk zelżał. Widocznie cokolwiek to było, postanowiło się wycofać. Elfka ponownie rozejrzała się wokół i sprawdziła czy wszystko, co miała przy sobie zostało jej odebrane. Tak jak sądziła, wszystko jej zabrano, ale wśród narzędzi na stole dostrzegła również swój sztylet. Pozostałej części ekwipunku nigdzie nie było widać. W tym momencie znów poczuła czyjąś obecność w swojej głowie. Tym razem zaatakowano ją z większą siłą. Mimo starań nie udało jej się na niczym skoncentrować, więc w akcie desperacji postanowiła porozmawiać z intruzem wewnątrz swojego umysłu.
- Zostaw mnie! – krzyknęła, chociaż była to raczej prośba niż rozkaz.
Ku jej zdumieniu siła, z jaką ktoś atakował jej myśli zelżała, a w jej głowie rozległ się głos wyrażający szczere zdumienie.
- Drow?
- Pokaż się! – rozkazała elfka.
- Nie ty wydajesz rozkazy – odpalił ostrzegawczo intruz.
- Jak śmiesz szperać w moich myślach? – zapytała Szelbi czując nagły przypływ odwagi.
- Zamknij się! – siła głosu oszołomiła na chwilę drowkę.
Po chwili intruz odezwał się znowu.
- Po pierwsze, to ty wtargnęłaś na moją posiadłość, a po drugie, jesteś teraz na mojej łasce i tylko ode mnie zależy jak długo pożyjesz i co cię jeszcze w tym życiu spotka.
- Nie chciałam, to Żniwiarze mnie do tego zmusili. – odpowiedziała wciąż usiłując sprawiać wrażenia odważnej, chociaż było to bardzo trudne zważywszy na rozmaite katowskie akcesoria leżące na pobliskim stole.
- Brawo, potrafisz odpowiadać na pytania. – Pochwalił ją intruz, choć jego słowa ociekały jadem.
- Czego chcesz? – zapytała elfka.
- Och, nie bądź taka ciekawa. Mam z tobą rachunki do wyrównania. Tymczasem może odpowiesz mi na kilka pytań?
- Powiem, co chcesz wiedzieć, jeśli obiecasz, że mnie wypuścisz – odpowiedziała Szelbi spoglądając kątem oka na stół z akcesoriami.
- Och… to zależy, co mi powiesz. Poczekamy sobie teraz na fachowca od wyciągania informacji.
- Nie… proszę, nie, powiedz, co chcesz wiedzieć? – poprosiła błagalnie elfka.
- Błaganie nic ci nie pomoże. Chociaż może faktycznie moglibyśmy już zacząć… Powiedz co wiesz o wojnie Wysp? – zażądał władca labiryntu.
Mimo, że Szelbi urodziła się na Wyspie Ciepłych Wód, nie miała wielkiego pojęcia o historii. Zbyt długo mieszkała pod ziemią, wśród mrocznych elfów, które lekceważyły historię wszystkiego co znajdowało się nad ich głowami. Drowka spędziła jednak jakieś dziesięć lat na powierzchni, po tym jak uciekła z podziemnego królestwa mrocznych elfów. Miała zatem pewne pojęcie o wielkiej wojnie jaka kilkadziesiąt lat temu spustoszyła wszystkie trzy wyspy. Nie wiedziała jednak że nazwano ją wojną Wysp. Tak czy inaczej, postanowiła powiedzieć wszystko co wie na ten temat, a nie było tego wiele.
- Wojna wybuchła nagle, wygrała ją Wyspa Płomiennych Drzew. Nasza wyspa straciła w bitwach dostęp do największego łowiska, oraz wszystkie Wyspy Pomniejsze. Wyspa Wolnych Strumieni, nie brała udziału w wojnie. To chyba wszystko co wiem.
Właściciel ponurego głosu nie był zadowolony z otrzymanej odpowiedzi.
- Łżesz! Nawet krasnoludy wiedzą więcej o tej wojnie. Od razu wiedziałem, że nie obejdzie się bez kata.
- Nie, to naprawdę wszystko, co mogę powiedzieć, więcej nie wiem. – zapewniała Szelbi, ale to nie przekonało władcy labiryntu.
- Milcz! Posiedzisz tutaj tak długo, aż znajdę wolnego fachowca od wyciągania prawdy. To może trochę potrwać, masz czas do namysłu.
Z tymi słowami intruz wycofał się z umysłu Szelbi. Dziewczyna usiadła, opierając się plecami o zimną ścianę pomieszczenia. Po jej twarzy płynęły łzy. Jej przygoda nigdy nie miała tak wyglądać.
Kolejne minuty płynęły. Chociaż tajemniczy głos dopiero co zerwał kontakt, Szelbi wydawało się, że minęła już cała wieczność. Pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na ucieczkę zastanawiała się nad tym, czy wie coś ważnego, co mogłaby jeszcze powiedzieć na temat wojny Wysp. Niestety nic co byłoby naprawdę godne uwagi nie przychodziło jej do głowy. Drowka nigdy nie lubiła historii morza. Uważała, że historia wydarzeń dziejących się na stałym lądzie, jest znacznie ciekawsza. Szelbi zawsze chciała wiele podróżować, poznać legendy o tajemniczych artefaktach, ukrytych w niezbadanych ruinach starożytnych budowli i przekonać się jak wiele prawdy jest w tych opowieściach. Pragnęła też bezpieczeństwa. I przyjaźni, o ile coś takiego istniało…
Szelbi wychowywała się pośród mrocznych elfów, ludu z którego wywodziła się jej matka. Ojciec złodziejki, leśny elf, którego imienia dziewczyna nigdy nie poznała zginął jeszcze przed jej narodzinami. Matkę straciła kilka lat później. Oboje podobno zginęli z ręki tego samego zabójcy. Zabójcy, który dzierżył legendarną broń, zwaną Varsilem.
Po stracie drugiego z rodziców, wychowanie Szelbi powierzono obcej rodzinie mrocznych elfów. Kiedy tylko odkryto fakt, że dziewczyna nie jest drowem czystej krwi, zaczęto ją traktować z coraz większą pogardą. Dziewczyna jednak była zdolna i uparta. Ku coraz większemu niezadowoleniu mrocznych elfów, pomyślnie przechodziła kolejne próby jakim ją poddawano. Dzięki krwi leśnych elfów, która płynęła w jej żyłach, Szelbi zyskała niesamowity refleks i zwinność, której mogłyby jej pozazdrościć nawet dzikie koty. Niestety fakt, że dziewczyna tylko w połowie była mrocznym elfem, niósł więcej konsekwencji niż tylko pogardę ze strony ludu matki. Szelbi nie widziała tak dobrze w ciemnościach, nie posiadała żadnych uzdolnień magicznych, ani, właściwej drowom czystej krwi, odporności na czary. Pomimo tego, udało jej się sprostać wszystkim wyzwaniom i w dniu 120 urodzin, wspólnota drowów postanowiła poddać Szelbi rytuałowi, który miał ją wprowadzić w dorosłość. Kiedy jednak w przeddzień uroczystości, dziewczyna dowiedziała się, że będzie musiała poświęcić w ofierze dwoje dzieci leśnych elfów, zdecydowała się opuścić dotychczasowy dom. W noc poprzedzającą dzień w którym miał się odbyć rytuał, Szelbi uciekła z miasta mrocznych elfów, zabierając ze sobą sztylet, który miał posłużyć do zabicia dzieci. Już wtedy dziewczyna wiedziała, że ma predyspozycje by w przyszłości zostać łotrzykiem.
Następne 10 lat Szelbi spędziła przenosząc z miejsca na miejsce. Okazało się bowiem, że jej ciemnoszara skóra, właściwa mrocznym elfom czystej krwi, oraz kolor włosów, sprawiają, że niemal wszyscy mieszkańcy powierzchni traktują ja z pogardą lub nawet wrogością. Z tego właśnie powodu drowka nigdy nie mogła osiąść na stałe w jednym miejscu. Półdrowka zmieniała więc miejsce pobytu tak często jak było to konieczne, kradnąc w międzyczasie jedynie tyle by mogła przeżyć i słuchając opowieści bardów w przydrożnych karczmach. I to był najszczęśliwszy okres w dotychczasowym życiu Szelbi. Żyła tak jak chciała, robiła to co podpowiadało jej serce i nie martwiła się tym co nastanie jutro.
Niemniej pewnego dnia dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy jest na świecie miejsce gdzie mogłaby zamieszkać, które mogłaby nazwać domem. Gdzie istnieje przyjaźń i miłość.
Kiedy bowiem dziewczyna żyła wśród drowów, nabrała przekonania ze świat nie może być piękny. Nie chodziło tylko o to w jaki sposób inni traktowali Szelbi, bo to jeszcze mogła sobie jakoś wytłumaczyć, ale o sam sposób życia mrocznych elfów. Wiedziała bowiem, że przedstawiciele tej rasy nienawidzą elfów żyjących na powierzchni, że mordują nie tylko dorosłych, ale także dzieci swych wrogów, ich kobiety i starców. Były też krwawe rytuały… i obrzędy, na których młode drowki oddawały się publicznie, najsilniejszym wojownikom. Na szczęście z powodu domieszki krwi leśnych elfów, Szelbi nie mogła brać udziału w podobnych uroczystościach. Dziewczyna pozostała więc dziewicą. Wszystko jednak wskazywało na to, że świat jest tak samo okrutny pod ziemią, gdzie królują drowy, jak i na powierzchni.
Dopiero kilka miesięcy temu, Szelbi usłyszała o Wielkim Kontynencie. Pewien marynarz, siedząc późnym wieczorem w karczmie, wspominał, że gdzieś tam, daleko na północy jest ląd, na którym wszystkie rasy żyją ze sobą w pokoju. Niestety dziewczyna usłyszała również o kosztach podróży na wspomniany Wielki Kontynent. Ponoć taka wyprawa kosztowała nawet 50 000 sztuk złota. W jedną tylko stronę.
Dotychczas dziewczyna nie podejrzewała, ze takie astronomiczne kwoty w ogóle istnieją. Tego pamiętnego wieczoru, Szelbi postanowiła, że uzbiera wymaganą sumę pieniędzy i sama sprawdzi ile prawdy jest w opowieściach morskiego wilka. Następne tygodnie nie przyniosły jej jednak wielkich zysków, za to musiała pięciokrotnie zmieniać miejsce pobytu, z powodu wrogości jaką okazali jej mieszkańcy powierzchni. W końcu dziewczyna zawędrowała do Azgondal, gdzie usłyszała o przedmiocie, który wart jest tyle, że wystarczyłoby na dwukrotną podróż na wielki kontynent i to w obie strony. Drowka nie zastanawiała się więc długo i jeszcze tego samego dnia wyruszyła do Eratiru, gdzie ów przedmiot miał się znajdować. Kto mógł przypuszczać, że owa kradzież będzie miała tak katastrofalne skutki?
Takie i podobne rozważania pochłonęły ją bez reszty przez następne kilkadziesiąt minut. Nagle wydarzyło się coś, co wyrwało ją z zadumy. Otóż zdawało jej się, że ktoś zamierza wejść do pomieszczenia. Usłyszała bowiem, zgrzyt naciśniętej klamki. Drzwi jednak pozostały zamknięte. Elfka błyskawicznie wstała i skupiła swój wzrok na sztylecie, leżącym na stole, usiłując przypomnieć sobie jeszcze jeden rozkaz, jaki działał na to ostrze. Po kilku próbach udało jej się wymówić właściwe słowa i sztylet znalazł się w jej rękach. Sprawdziła czy będzie w stanie rzucić nim w ewentualnego intruza, jeśli taki wejdzie do pomieszczenia. Mimo, że łańcuch był ciężki i dość mocno krępował jej ruchy ten manewr mógł się udać, chociaż rzut nie byłby zbyt celny. Mimo wszystko Szelbi postanowiła spróbować.
W tym momencie komnata zatrzęsła się, a następnie zawibrowała w nieznacznym stopniu. Przez drzwi zaczęła przenikać jakaś postać odziana w czarny płaszcz. W momencie, kiedy w komnacie znalazła się około połowa jej ciała, elfka rzuciła sztyletem. Atak okazał się bardziej celny niż przypuszczała. Trafiła w prawy bark intruza, w sposób wystarczający by unieruchomić całą kończynę. Postać pod wpływem bólu lekko się zgarbiła, i jęknęła, chociaż kontynuowała magiczną podróż. Szelbi wstrzymała oddech. W momencie, kiedy intruz przekroczył drzwi, przycisnął lewą rękę do zranionego miejsca, tak jakby dopiero teraz poczuł prawdziwy ból. Po chwili chwycił za sztylet, wyciągnął go z ciała i odrzucił na bok. Broń z brzdękiem odbiła się od stołu i brzdękiem spadła na podłogę. Tymczasem przybysz przyłożył lewą rękę do rany i wymruczał.
- Helie Helia Fen.
Miejsce w którym przed chwilą tkwił wbity sztylet zalśniło bladoniebieskim blaskiem, który zdawał się wchłaniać w ciało i po chwili zniknął. Postać odwróciła się w kierunku Szelbi. Przewyższała drowkę o głowę i z pewnością ważyła znacznie więcej. Płaszcz szczelnie okrywał całe ciało tajemniczego przybysza. Nie było widać nawet oczu. Twarz przybysza była ukryta pod kapturem, jednak, pomimo, że drowka nie widziała jej, miała wrażenie, że postać bez trudu widzi całe pomieszczenie, ją samą a być może znacznie więcej. Po chwili przybysz podszedł bliżej i podniósł prawą rękę, tak, że okryta płaszczem dłoń znalazła się na wysokości piersi drowki. Przybysz trzymał coś, co wyglądało jak malutka, zakorkowana fiolka z fioletowym płynem. Nim drowka zdążyła cokolwiek zrobić przybysz odezwał się spokojnym męskim głosem i polecił:
- Weź!
- Nie chcę. – odparła Szelbi.
- Dobrze, nie musisz. W takim razie idę. – Stwierdził właściciel płaszcza zawiedzionym tonem, po czym odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- Zaczekaj! – zawołała elfka, a gdy przybysz się zatrzymał zapytała:
– Kim jesteś?
- To, kim jestem, nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie chcesz mojej pomocy – odparł zapytany i ponownie ruszył w kierunku wyjścia. Jego głos miał w sobie coś co nie pozwalało drowce go zignorować .
- Przepraszam. Wróć proszę. – poprosiła.
- Dobrze. – zgodził się przybysz i podszedł, zatrzymując się jakieś pół metra przed nią.
- Kim jesteś? - ponowiła pytanie Szelbi.
- To nieistotne, ale mieszkam na drugim poziomie tego labiryntu, jeśli to chcesz wiedzieć. Nie pytaj o to więcej, bo niczego nie powiem. – odpowiedział zakapturzony, a ton jego głosu był łagodny, choć stanowczy. Przez chwilę Szelbi zastanawiała się czy to możliwe, żeby ten tajemniczy gość i intruz, który tak niedawno próbował zaatakować jej umysł to jedna i ta sama osoba, ale, pomimo starań, nie umiała znaleźć w głosie rozmówcy nawet jednej nuty wrogości, lub czegoś, co potwierdzałoby jej obawy. Jeszcze przez chwilę milczała, ale w końcu zadała kolejne pytanie.
- Czemu chcesz mi pomóc?
- Do tego nie potrzebuje powodu, nie jestem taki jak większość mieszkańców wyspy – wyjaśnił spokojnie zakapturzony.
- Czy mógłbyś mnie oswobodzić?
- Za chwilę. Mamy mało czasu. Weź proszę tą miksturę. Pozwoli ci przeżyć bez jedzenia i wody następną dobę. To na wypadek gdybyś musiała tu spędzić kolejny dzień – to mówiąc przybysz wręczył jej fiolkę.
- Dziękuję ci. Powiedz mi, chociaż jak masz na imię. Być może zawdzięczam ci życie. – odrzekła Szelbi i połknęła miksturę..
- Kiedyś mówili na mnie Ardep i ty tak możesz się do mnie zwracać, chociaż nie wiem czy się jeszcze spotkamy.
- Mam nadzieję. Ja mam na imię Szelbi i jeszcze raz dziękuję ci za pomoc.
- Nie ma za co dziękować. – odpowiedział Ardep.
Dalszą rozmowę przerwał odgłos czegoś ciężkiego, uderzającego o drzwi prowadzące do komnaty gdzie się znajdowali.
- Wyciągnij mnie stąd – poprosiła elfka rzucając przerażone spojrzenie w kierunku drewnianych wrót.
- Wybacz, zbyt mało czasu – stwierdził ze smutkiem Ardep.
- Jeśli nikt ci nie pomoże, wrócę gdy tylko będzie to możliwe – obiecał po chwili, po czym podszedł do prawej ściany, dotknął jej, wymruczał zaklęcie i powoli zaczął przenikać przez kamień. Niemal w chwili gdy Ardep zniknął Szelbi z oczu, potężne uderzenie rozwaliło zamek w drzwiach i te z hukiem otworzyły się, wzniecając tumany kurzu.
Dziewczyna zaczęła więc badać ściany w pomieszczeniu, poszukując ukrytego przejścia. Sądziła bowiem, że gdzieś w labiryncie musi być mechanizm który odblokuje zawalone teraz wyjście na powierzchnię.
Znalezienie ukrytego przejścia okazało się podejrzanie łatwe, gdyż po lewej stronie, złodziejka od razu wyczuła dwa wgłębienia, oddalone od siebie o jakiś metr. Teraz należało znaleźć element który odsłoni drzwi.
Jeszcze raz zbadała każdy metr pomieszczenia a zwłaszcza podłogę, jako że to w niej ukryty był mechanizm uwalniający ogromny głaz, który odgrodził ją od Jeźdźców. Być może wiec ukryto tam także i drugie urządzenie. Okazało się jednak, że ani na ścianach, ani w podłodze nie ma już więcej ukrytych mechanizmów.
- Hmm… o czym zapomniałam? – pomyślała na głos.
- No, tak… – dodała po chwili i podeszła do jednej z pochodni. Ostrożnie złapała za drzewce i pociągnęła. Pochodnia okazała się dźwignią. Po jej przemieszczeniu komnata zatrzęsła się, z sufitu spadły kolejne warstwy pyłu, a po chwili drzwi, które Szelbi wykryła na lewej ścianie zaczęły się wsuwać w głuchym warkotem. W tym samym tempie, w jakim odsłaniało się przejście, pochodnia wracała na swoje miejsce. Elfka uważnie śledziła wszystkie wydarzenia nie ruszając się z miejsca. W pewnym momencie rozległ się głuchy zgrzyt, kamienne drzwi zatrzymały się, a pochodnia z kliknięciem wskoczyła na dawne miejsce. Szelbi zrobiła krok w kierunku przejścia i wtedy poczuła drobne ukłucie w okolicach prawej łopatki. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, poczuła ogarniające ją zmęczenie. Sparaliżowana, osunęła się na ziemię z myślą o tym, że dała się złapać w tak banalną pułapkę.
Kiedy się ocknęła i spróbowała wstać poczuła dziwny ciężar zaciśnięty na nadgarstkach. Okazało się, że była przykuta grubym łańcuchem do najbliższej ściany. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się w sporych rozmiarów komnacie oświetlonej czterema pochodniami, umieszczonymi w rogach pomieszczenia. Naprzeciwko zobaczyła masywne drewniane wrota, okute żelazem, a obok nich oparta o ścianę, stała równie solidna, okuta żelazem sztaba. Na środku pomieszczenia znajdował się stół, na nim rozmaite przyrządy, które najpewniej służyły do wydobywania informacji z więźniów mających na tyle silną wolę by oprzeć się „uprzejmym” prośbom o ich dobrowolne ujawnienie. Co prawda część z tych metalowych wynalazków zżarła już rdza, ale i tak nadawały pomieszczeniu odpowiednio przerażający nastrój. Uwięziona drowka przez chwilę starała się dopasować wszystkie zauważone elementy i zinterpretować, do czego służyła komnata. Chociaż jej umysł zdawał się być zasnuty jakąś mgłą, będącą najpewniej efektem działania pułapki, w jaką niedawno wpadła, szybko domyśliła się, że znajduje się w sali tortur. Gdyby była nieco bardziej przytomna z pewnością krzyknęłaby z przerażenia, ale w tym stanie przeniosła jedynie wzrok na lewą ścianę. Spostrzegła na niej rząd łańcuchów identycznych jak ten, którymi skute były jej ręce. Przy jednym z nich zwisał szkielet. Widocznie ktoś był bardzo uparty i nie chciał nic powiedzieć do samego końca. Spojrzała jeszcze na prawą ścianę, ale poza ciemnoczerwoną zasłoną i kilkoma beczkami nie zauważyła nic szczególnego. Tak czy inaczej obecna sytuacja Szelbi była nie do pozazdroszczenia. Łańcuch był zbyt mocny i zbyt ciasno skuty, by udało jej się uwolnić, a nawet jeśli, to miała wrażenie, że ucieczka jedynym wyjściem, czyli przez masywne wrota nie będzie wcale łatwa, nawet pomimo tego, że dzięki nabytym umiejętnościom, umiała bez większego trudu zniknąć z oczu nawet tym, którzy bacznie ją obserwowali. Była pewna, że ktokolwiek ją tu uwięził, miał ku temu powód i niebawem wróci, gdyż, jeśli to on zastawił pułapkę, z pewnością wiedział jak długo jej ofiara pozostanie nieprzytomna. Nagle odniosła wrażenie, że nie jest sama w pomieszczeniu. Coś ewidentnie było niedaleko i elfka nie miała najmniejszej ochoty dowiedzieć się, co to jest. Po chwili poczuła jak coś usiłuje wedrzeć się do jej umysłu. Najpierw tylko zdawało się błądzić wokół jej myśli, ale po chwili poczuła, że ktoś zaczyna szperać w jej pamięci. Kierując się instynktem skoncentrowała się na przeciwległej ścianie usiłując w ten sposób wypełnić umysł wyłącznie tym obrazem i uniemożliwić intruzowi pozyskanie jakichkolwiek informacji. Był to jedyny, stosowany powszechnie przez mroczne elfy sposób na ochronę myśli, który dziewczyna poznała. Przez chwilę czuła jeszcze obecność intruza w umyśle, ale po chwili nacisk zelżał. Widocznie cokolwiek to było, postanowiło się wycofać. Elfka ponownie rozejrzała się wokół i sprawdziła czy wszystko, co miała przy sobie zostało jej odebrane. Tak jak sądziła, wszystko jej zabrano, ale wśród narzędzi na stole dostrzegła również swój sztylet. Pozostałej części ekwipunku nigdzie nie było widać. W tym momencie znów poczuła czyjąś obecność w swojej głowie. Tym razem zaatakowano ją z większą siłą. Mimo starań nie udało jej się na niczym skoncentrować, więc w akcie desperacji postanowiła porozmawiać z intruzem wewnątrz swojego umysłu.
- Zostaw mnie! – krzyknęła, chociaż była to raczej prośba niż rozkaz.
Ku jej zdumieniu siła, z jaką ktoś atakował jej myśli zelżała, a w jej głowie rozległ się głos wyrażający szczere zdumienie.
- Drow?
- Pokaż się! – rozkazała elfka.
- Nie ty wydajesz rozkazy – odpalił ostrzegawczo intruz.
- Jak śmiesz szperać w moich myślach? – zapytała Szelbi czując nagły przypływ odwagi.
- Zamknij się! – siła głosu oszołomiła na chwilę drowkę.
Po chwili intruz odezwał się znowu.
- Po pierwsze, to ty wtargnęłaś na moją posiadłość, a po drugie, jesteś teraz na mojej łasce i tylko ode mnie zależy jak długo pożyjesz i co cię jeszcze w tym życiu spotka.
- Nie chciałam, to Żniwiarze mnie do tego zmusili. – odpowiedziała wciąż usiłując sprawiać wrażenia odważnej, chociaż było to bardzo trudne zważywszy na rozmaite katowskie akcesoria leżące na pobliskim stole.
- Brawo, potrafisz odpowiadać na pytania. – Pochwalił ją intruz, choć jego słowa ociekały jadem.
- Czego chcesz? – zapytała elfka.
- Och, nie bądź taka ciekawa. Mam z tobą rachunki do wyrównania. Tymczasem może odpowiesz mi na kilka pytań?
- Powiem, co chcesz wiedzieć, jeśli obiecasz, że mnie wypuścisz – odpowiedziała Szelbi spoglądając kątem oka na stół z akcesoriami.
- Och… to zależy, co mi powiesz. Poczekamy sobie teraz na fachowca od wyciągania informacji.
- Nie… proszę, nie, powiedz, co chcesz wiedzieć? – poprosiła błagalnie elfka.
- Błaganie nic ci nie pomoże. Chociaż może faktycznie moglibyśmy już zacząć… Powiedz co wiesz o wojnie Wysp? – zażądał władca labiryntu.
Mimo, że Szelbi urodziła się na Wyspie Ciepłych Wód, nie miała wielkiego pojęcia o historii. Zbyt długo mieszkała pod ziemią, wśród mrocznych elfów, które lekceważyły historię wszystkiego co znajdowało się nad ich głowami. Drowka spędziła jednak jakieś dziesięć lat na powierzchni, po tym jak uciekła z podziemnego królestwa mrocznych elfów. Miała zatem pewne pojęcie o wielkiej wojnie jaka kilkadziesiąt lat temu spustoszyła wszystkie trzy wyspy. Nie wiedziała jednak że nazwano ją wojną Wysp. Tak czy inaczej, postanowiła powiedzieć wszystko co wie na ten temat, a nie było tego wiele.
- Wojna wybuchła nagle, wygrała ją Wyspa Płomiennych Drzew. Nasza wyspa straciła w bitwach dostęp do największego łowiska, oraz wszystkie Wyspy Pomniejsze. Wyspa Wolnych Strumieni, nie brała udziału w wojnie. To chyba wszystko co wiem.
Właściciel ponurego głosu nie był zadowolony z otrzymanej odpowiedzi.
- Łżesz! Nawet krasnoludy wiedzą więcej o tej wojnie. Od razu wiedziałem, że nie obejdzie się bez kata.
- Nie, to naprawdę wszystko, co mogę powiedzieć, więcej nie wiem. – zapewniała Szelbi, ale to nie przekonało władcy labiryntu.
- Milcz! Posiedzisz tutaj tak długo, aż znajdę wolnego fachowca od wyciągania prawdy. To może trochę potrwać, masz czas do namysłu.
Z tymi słowami intruz wycofał się z umysłu Szelbi. Dziewczyna usiadła, opierając się plecami o zimną ścianę pomieszczenia. Po jej twarzy płynęły łzy. Jej przygoda nigdy nie miała tak wyglądać.
Kolejne minuty płynęły. Chociaż tajemniczy głos dopiero co zerwał kontakt, Szelbi wydawało się, że minęła już cała wieczność. Pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na ucieczkę zastanawiała się nad tym, czy wie coś ważnego, co mogłaby jeszcze powiedzieć na temat wojny Wysp. Niestety nic co byłoby naprawdę godne uwagi nie przychodziło jej do głowy. Drowka nigdy nie lubiła historii morza. Uważała, że historia wydarzeń dziejących się na stałym lądzie, jest znacznie ciekawsza. Szelbi zawsze chciała wiele podróżować, poznać legendy o tajemniczych artefaktach, ukrytych w niezbadanych ruinach starożytnych budowli i przekonać się jak wiele prawdy jest w tych opowieściach. Pragnęła też bezpieczeństwa. I przyjaźni, o ile coś takiego istniało…
Szelbi wychowywała się pośród mrocznych elfów, ludu z którego wywodziła się jej matka. Ojciec złodziejki, leśny elf, którego imienia dziewczyna nigdy nie poznała zginął jeszcze przed jej narodzinami. Matkę straciła kilka lat później. Oboje podobno zginęli z ręki tego samego zabójcy. Zabójcy, który dzierżył legendarną broń, zwaną Varsilem.
Po stracie drugiego z rodziców, wychowanie Szelbi powierzono obcej rodzinie mrocznych elfów. Kiedy tylko odkryto fakt, że dziewczyna nie jest drowem czystej krwi, zaczęto ją traktować z coraz większą pogardą. Dziewczyna jednak była zdolna i uparta. Ku coraz większemu niezadowoleniu mrocznych elfów, pomyślnie przechodziła kolejne próby jakim ją poddawano. Dzięki krwi leśnych elfów, która płynęła w jej żyłach, Szelbi zyskała niesamowity refleks i zwinność, której mogłyby jej pozazdrościć nawet dzikie koty. Niestety fakt, że dziewczyna tylko w połowie była mrocznym elfem, niósł więcej konsekwencji niż tylko pogardę ze strony ludu matki. Szelbi nie widziała tak dobrze w ciemnościach, nie posiadała żadnych uzdolnień magicznych, ani, właściwej drowom czystej krwi, odporności na czary. Pomimo tego, udało jej się sprostać wszystkim wyzwaniom i w dniu 120 urodzin, wspólnota drowów postanowiła poddać Szelbi rytuałowi, który miał ją wprowadzić w dorosłość. Kiedy jednak w przeddzień uroczystości, dziewczyna dowiedziała się, że będzie musiała poświęcić w ofierze dwoje dzieci leśnych elfów, zdecydowała się opuścić dotychczasowy dom. W noc poprzedzającą dzień w którym miał się odbyć rytuał, Szelbi uciekła z miasta mrocznych elfów, zabierając ze sobą sztylet, który miał posłużyć do zabicia dzieci. Już wtedy dziewczyna wiedziała, że ma predyspozycje by w przyszłości zostać łotrzykiem.
Następne 10 lat Szelbi spędziła przenosząc z miejsca na miejsce. Okazało się bowiem, że jej ciemnoszara skóra, właściwa mrocznym elfom czystej krwi, oraz kolor włosów, sprawiają, że niemal wszyscy mieszkańcy powierzchni traktują ja z pogardą lub nawet wrogością. Z tego właśnie powodu drowka nigdy nie mogła osiąść na stałe w jednym miejscu. Półdrowka zmieniała więc miejsce pobytu tak często jak było to konieczne, kradnąc w międzyczasie jedynie tyle by mogła przeżyć i słuchając opowieści bardów w przydrożnych karczmach. I to był najszczęśliwszy okres w dotychczasowym życiu Szelbi. Żyła tak jak chciała, robiła to co podpowiadało jej serce i nie martwiła się tym co nastanie jutro.
Niemniej pewnego dnia dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy jest na świecie miejsce gdzie mogłaby zamieszkać, które mogłaby nazwać domem. Gdzie istnieje przyjaźń i miłość.
Kiedy bowiem dziewczyna żyła wśród drowów, nabrała przekonania ze świat nie może być piękny. Nie chodziło tylko o to w jaki sposób inni traktowali Szelbi, bo to jeszcze mogła sobie jakoś wytłumaczyć, ale o sam sposób życia mrocznych elfów. Wiedziała bowiem, że przedstawiciele tej rasy nienawidzą elfów żyjących na powierzchni, że mordują nie tylko dorosłych, ale także dzieci swych wrogów, ich kobiety i starców. Były też krwawe rytuały… i obrzędy, na których młode drowki oddawały się publicznie, najsilniejszym wojownikom. Na szczęście z powodu domieszki krwi leśnych elfów, Szelbi nie mogła brać udziału w podobnych uroczystościach. Dziewczyna pozostała więc dziewicą. Wszystko jednak wskazywało na to, że świat jest tak samo okrutny pod ziemią, gdzie królują drowy, jak i na powierzchni.
Dopiero kilka miesięcy temu, Szelbi usłyszała o Wielkim Kontynencie. Pewien marynarz, siedząc późnym wieczorem w karczmie, wspominał, że gdzieś tam, daleko na północy jest ląd, na którym wszystkie rasy żyją ze sobą w pokoju. Niestety dziewczyna usłyszała również o kosztach podróży na wspomniany Wielki Kontynent. Ponoć taka wyprawa kosztowała nawet 50 000 sztuk złota. W jedną tylko stronę.
Dotychczas dziewczyna nie podejrzewała, ze takie astronomiczne kwoty w ogóle istnieją. Tego pamiętnego wieczoru, Szelbi postanowiła, że uzbiera wymaganą sumę pieniędzy i sama sprawdzi ile prawdy jest w opowieściach morskiego wilka. Następne tygodnie nie przyniosły jej jednak wielkich zysków, za to musiała pięciokrotnie zmieniać miejsce pobytu, z powodu wrogości jaką okazali jej mieszkańcy powierzchni. W końcu dziewczyna zawędrowała do Azgondal, gdzie usłyszała o przedmiocie, który wart jest tyle, że wystarczyłoby na dwukrotną podróż na wielki kontynent i to w obie strony. Drowka nie zastanawiała się więc długo i jeszcze tego samego dnia wyruszyła do Eratiru, gdzie ów przedmiot miał się znajdować. Kto mógł przypuszczać, że owa kradzież będzie miała tak katastrofalne skutki?
Takie i podobne rozważania pochłonęły ją bez reszty przez następne kilkadziesiąt minut. Nagle wydarzyło się coś, co wyrwało ją z zadumy. Otóż zdawało jej się, że ktoś zamierza wejść do pomieszczenia. Usłyszała bowiem, zgrzyt naciśniętej klamki. Drzwi jednak pozostały zamknięte. Elfka błyskawicznie wstała i skupiła swój wzrok na sztylecie, leżącym na stole, usiłując przypomnieć sobie jeszcze jeden rozkaz, jaki działał na to ostrze. Po kilku próbach udało jej się wymówić właściwe słowa i sztylet znalazł się w jej rękach. Sprawdziła czy będzie w stanie rzucić nim w ewentualnego intruza, jeśli taki wejdzie do pomieszczenia. Mimo, że łańcuch był ciężki i dość mocno krępował jej ruchy ten manewr mógł się udać, chociaż rzut nie byłby zbyt celny. Mimo wszystko Szelbi postanowiła spróbować.
W tym momencie komnata zatrzęsła się, a następnie zawibrowała w nieznacznym stopniu. Przez drzwi zaczęła przenikać jakaś postać odziana w czarny płaszcz. W momencie, kiedy w komnacie znalazła się około połowa jej ciała, elfka rzuciła sztyletem. Atak okazał się bardziej celny niż przypuszczała. Trafiła w prawy bark intruza, w sposób wystarczający by unieruchomić całą kończynę. Postać pod wpływem bólu lekko się zgarbiła, i jęknęła, chociaż kontynuowała magiczną podróż. Szelbi wstrzymała oddech. W momencie, kiedy intruz przekroczył drzwi, przycisnął lewą rękę do zranionego miejsca, tak jakby dopiero teraz poczuł prawdziwy ból. Po chwili chwycił za sztylet, wyciągnął go z ciała i odrzucił na bok. Broń z brzdękiem odbiła się od stołu i brzdękiem spadła na podłogę. Tymczasem przybysz przyłożył lewą rękę do rany i wymruczał.
- Helie Helia Fen.
Miejsce w którym przed chwilą tkwił wbity sztylet zalśniło bladoniebieskim blaskiem, który zdawał się wchłaniać w ciało i po chwili zniknął. Postać odwróciła się w kierunku Szelbi. Przewyższała drowkę o głowę i z pewnością ważyła znacznie więcej. Płaszcz szczelnie okrywał całe ciało tajemniczego przybysza. Nie było widać nawet oczu. Twarz przybysza była ukryta pod kapturem, jednak, pomimo, że drowka nie widziała jej, miała wrażenie, że postać bez trudu widzi całe pomieszczenie, ją samą a być może znacznie więcej. Po chwili przybysz podszedł bliżej i podniósł prawą rękę, tak, że okryta płaszczem dłoń znalazła się na wysokości piersi drowki. Przybysz trzymał coś, co wyglądało jak malutka, zakorkowana fiolka z fioletowym płynem. Nim drowka zdążyła cokolwiek zrobić przybysz odezwał się spokojnym męskim głosem i polecił:
- Weź!
- Nie chcę. – odparła Szelbi.
- Dobrze, nie musisz. W takim razie idę. – Stwierdził właściciel płaszcza zawiedzionym tonem, po czym odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- Zaczekaj! – zawołała elfka, a gdy przybysz się zatrzymał zapytała:
– Kim jesteś?
- To, kim jestem, nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie chcesz mojej pomocy – odparł zapytany i ponownie ruszył w kierunku wyjścia. Jego głos miał w sobie coś co nie pozwalało drowce go zignorować .
- Przepraszam. Wróć proszę. – poprosiła.
- Dobrze. – zgodził się przybysz i podszedł, zatrzymując się jakieś pół metra przed nią.
- Kim jesteś? - ponowiła pytanie Szelbi.
- To nieistotne, ale mieszkam na drugim poziomie tego labiryntu, jeśli to chcesz wiedzieć. Nie pytaj o to więcej, bo niczego nie powiem. – odpowiedział zakapturzony, a ton jego głosu był łagodny, choć stanowczy. Przez chwilę Szelbi zastanawiała się czy to możliwe, żeby ten tajemniczy gość i intruz, który tak niedawno próbował zaatakować jej umysł to jedna i ta sama osoba, ale, pomimo starań, nie umiała znaleźć w głosie rozmówcy nawet jednej nuty wrogości, lub czegoś, co potwierdzałoby jej obawy. Jeszcze przez chwilę milczała, ale w końcu zadała kolejne pytanie.
- Czemu chcesz mi pomóc?
- Do tego nie potrzebuje powodu, nie jestem taki jak większość mieszkańców wyspy – wyjaśnił spokojnie zakapturzony.
- Czy mógłbyś mnie oswobodzić?
- Za chwilę. Mamy mało czasu. Weź proszę tą miksturę. Pozwoli ci przeżyć bez jedzenia i wody następną dobę. To na wypadek gdybyś musiała tu spędzić kolejny dzień – to mówiąc przybysz wręczył jej fiolkę.
- Dziękuję ci. Powiedz mi, chociaż jak masz na imię. Być może zawdzięczam ci życie. – odrzekła Szelbi i połknęła miksturę..
- Kiedyś mówili na mnie Ardep i ty tak możesz się do mnie zwracać, chociaż nie wiem czy się jeszcze spotkamy.
- Mam nadzieję. Ja mam na imię Szelbi i jeszcze raz dziękuję ci za pomoc.
- Nie ma za co dziękować. – odpowiedział Ardep.
Dalszą rozmowę przerwał odgłos czegoś ciężkiego, uderzającego o drzwi prowadzące do komnaty gdzie się znajdowali.
- Wyciągnij mnie stąd – poprosiła elfka rzucając przerażone spojrzenie w kierunku drewnianych wrót.
- Wybacz, zbyt mało czasu – stwierdził ze smutkiem Ardep.
- Jeśli nikt ci nie pomoże, wrócę gdy tylko będzie to możliwe – obiecał po chwili, po czym podszedł do prawej ściany, dotknął jej, wymruczał zaklęcie i powoli zaczął przenikać przez kamień. Niemal w chwili gdy Ardep zniknął Szelbi z oczu, potężne uderzenie rozwaliło zamek w drzwiach i te z hukiem otworzyły się, wzniecając tumany kurzu.
sobota, 14 czerwca 2008
Prolog
Słońce niedawno zaszło. Nad doliną Vetabash szalała burza. Co jakiś czas z lasu Morgot dochodziły trzaski pękających pod wpływem wichury drzew. Dwieście metrów dalej, gniew natury obmywał miasto Eratir, spłukując nawet najmniejsze drobiny pyłu w najciaśniejszych zakamarkach. Pogrążone w mroku miejskie budynki oświetlały uliczne latarnie i blask przeszywających niebo błyskawic. Obfity deszcz sprawił, że miasto niemal całkowicie opustoszało.Nawet najbardziej wytrwali mieszkańcy zostali zmuszeni do pozostania tej nocy w domach. Nie wszyscy jednak spali.Przeklinając ulewny deszcz i burzę, miejscy strażnicy gnali ulicą, ścigając złodziejkę, która nie przestraszyła się grzmotów i wichury, i pomimo fatalnej pogody postanowiła popełnić przestępstwo. Mężczyźni byli odziani w kolczugi, w rękach trzymali obnażone miecze i magiczne pochodnie, odporne na działanie deszczu i wilgoci. Wznosząc głośne okrzyki „za nią!", oraz „łapać złodzieja!", biegli za uciekinierką. Ich cel skręcił w najbliższy zaułek. Nagły podmuch wiatru zerwał kaptur płaszcza odsłaniając srebrne włosy i spiczaste uszy kryjącej się pod nią mrocznej elfki. Uderzenie powietrza pozbawiło ją tchu. Zatrzymała się na chwilę łapiąc oddech. Zaraz jednak pobiegła dalej wzdłuż ciemnej uliczki, przeskakując leżącego pod ścianą pijaka. Mężczyzna spojrzał na nią mętnym wzrokiem i podniósł do ust butelkę pociągając kolejny łyk ulubionego trunku. Drowka wypadła z zaułka na jedną z głównych ulic i skierowała się ku targowisku. Zatrzymała się jednak po kilkunastu krokach, słysząc coraz głośniejsze okrzyki, dobiegające od strony głównego placu. Kilka sekund później z zaułków oddalonych od niej o jakieś 50 metrów wypadli kolejni uzbrojeni strażnicy. Szelbi, bo tak miała na imię młoda złodziejka, zawróciła kierując się do uliczki, z której dostała się na główną ulicę. Jednak, kiedy jej wyostrzony słuch odebrał pierwsze echa okrzyków biegnących bocznymi drogami strażników zmieniła trasę ucieczki i skierowała się wzdłuż głównego traktu, wiodącego do głównej bramy miasta. W miarę jak zbliżała się do murów otaczających Eratir słyszała za sobą coraz liczniejsze głosy żądające opuszczenia kraty i przeszkodzenia jej w ucieczce poza miasto. Z przerażeniem dostrzegła jak jeden z gwardzistów pełniących tej nocy straż przy bramie szarpną za mechanizm opuszczający żelazną kurtynę. Jego dwaj kompani ustawili się w bramie i dobywając mieczy usiłowali zablokować drowce drogę. Szelbi, nie miała innego wyjścia: sięgnęła po sztylet, który miała u pasa i krzyknęła „Selindi", aktywując moc swego oręża.W tym momencie cała okolica rozmazała się, a każdy ruch powodował, że przesuwające się obiekty zostawiały smugi. Ścigający ją ludzie nagle bardzo zwolnili, a ich głosy zmieniły się i brzmiały teraz jak niezrozumiałe, basowe pomruki. Spowolniony czas pozwolił mrocznej elfce dopaść bramy nim odcięto jej drogę ucieczki. Wymijając obu gwardzistów przeturlała się pod spadającą kratą i znalazła po drugiej stronie miejskich murów. Kiedy stanęła na nogi czas wrócił do normy. Odskoczyła unikając ostrza miecza, który jeden ze scigajacych wsunął w otwór w kracie, usiłując jej dosięgnąć. Uśmiechając się na myśl o kolejnym sukcesie w swej dość krótkiej złodziejskiej karierze, wolnym krokiem oddalała się od bram Eratiru słysząc za sobą przekleństwa miejskich strażników uwięzionych po drugiej stronie kraty. Mimo, że udało jej się uciec, myśl o pieszej wędrówce do najbliższego miasta podczas burzliwej nocy skutecznie zepsuła jej humor. Narzuciła kaptur na głowę i skierowała się wzdłuż głównego traktu usiłując przypomnieć sobie drogę do Azgondal, w pobliżu którego miała obecnie schronienie. Nagle niebo rozświetliła błyskawica. Grzmot był na tyle potężny, że przestraszona Elfka przykucnęła osłaniając głowę. Odkąd pamiętała, zawsze bała się burzy. Mimo wichury usłyszała przeraźliwy zawodzenie dochodzące z miasta. Odwróciła się by zyskać pewność, że się nie przesłyszała i zobaczyła czterech jeźdźców dosiadających białe konie, przenikających przez miejskie mury. „Żniwiarze" – pomyślała śmiertelnie przerażona. W tym samym momencie poczuła lekkie pieczenie na przegubie lewej dłoni. Podniosła ją i uważnie obejrzała nadgarstek. Na skórze widniał fioletowy, błyszczący symbol przedstawiający czaszkę, kosę i oko. Takim znamieniem Żniwiarze zawsze oznaczali swe ofiary. Pomimo tego, iż nie pierwszy raz dokonywała drobnej kradzieży, nigdy wcześniej nie ścigano ją poprzez tą frakcję. Zaangażowanie Żniwiarzy w sprawę, świadczyło o tym, iż to co ukradła miało większą wartość niż początkowo sądziła. Najgorsze jednak było to, że Jeźdźcom, nikt jak dotąd nie zdołał uciec, choć wielu próbowało. Śmiertelnie przerażona puściła się pędem wzdłuż traktu. Po 20 metrach postanowiła sprawdzić jak daleko są ścigający. Odwróciła głowę i w tym samym momencie poczuła, że traci grunt pod nogami. Przewróciła się w chwili, kiedy powietrze tuż nad nią przeszyło białe ostrze jednej z kos, w które uzbrojeni byli jeźdźcy. Odziany w czarny płaszcz mężczyzna zawrócił konia. Szelbi błyskawicznie wstała i rozejrzała się. Była otoczona. Sięgnęła do jednej z sakiewek i wyciągnęła z niej fiolkę z fioletowym płynem, po czym błyskawicznie wypiła jej zawartość.Jeśli myślisz, że to nas powstrzyma, mylisz się! – Wrzasnął jeden ze Żniwiarzy widząc jak ciało mrocznej elfki zaczyna migotać, by po dwóch sekundach całkowicie zniknąć jeźdźcom z oczu. Szelbi odbiegła kilkanaście metrów w kierunku lasu Morgot, w razie gdyby eliksir niewidzialności nie zadziałał tak jak powinien. Odruchowo też sięgnęła ręką po drugą sakiewkę, w której schowała łup. Sznurek, którym przywiązała ją sobie do pasa był zerwany. Rozejrzała się w pobliżu, szukając zgubionego skarbu. Tymczasem jeden ze Żniwiarzy zsiadł z konia i podniósł z ziemi sakiewkę. Uniósł wysoko rękę, tak by mieć pewność, że złodziejka zwróci na niego uwagę i zapytał.- Tego szukasz?- Asterum solen! – wrzasnął w tej samej chwili drugi jeździec.Drowka znów poczuła pieczenie w lewej ręce. Spojrzała na swój nadgarstek i z przerażeniem odkryła, że znamię rozpaliło się, rzucając blade światło wokół całej dłoni. Z pewnością była teraz doskonale widoczna do swoich prześladowców. Rzuciła się do ucieczki tuż przed tym, jak jeden ze Żniwiarzy zauważył ją i krzyknął do pozostałych:- Za nią!Szelbi Przebiegła ponad sto metrów, nim wpadła między drzewa i następne pięćdziesiąt, nim zdecydowała się rozejrzeć w poszukiwaniu ścigających. Kolejny blask pioruna oświetlił jeźdźców stojących po jej obu stronach w odległości około dwudziestu metrów. Zdawali się nie widzieć, mrocznej elfki, ale Szelbi i tak nie miała już żadnych pomysłów, w jaki sposób przed nimi uciec. Położyła prawą dłoń na lewej, aby zasłonić znamię. W ten sposób zdołała odbiec kolejne pięćdziesiąt metrów nim jeden z jeźdźców spostrzegł ją i ruszył w pogoń wołając jednocześnie pozostałych. Nie próbując już ukrywać znamienia, Szelbi pobiegła wprost przed siebie. Po kolejnych dziesięciu metrach, las urwał się, odsłaniając sporych rozmiarów polanę. Mroczna elfka wpadła na nią i biegła dalej nie oglądając się za siebie. Po kilku chwilach zauważyła, że na mniej więcej na środku polany, znajduje się wejście do podziemnego kompleksu. To musiały być schody prowadzące do labiryntu o którym mówili mieszkańcy Eratiru. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo tam straszyło, a w karczmie słyszała wiele upiornych historii o tym miejscu, teraz była to jedyna droga ucieczki.Niewiele myśląc zbiegła po kamiennych schodach i wpadła do oświetlonego dwoma pochodniami pomieszczenia. Zatrzymała się i rozejrzała dokładniej. Gładko ociosane kamienne ściany pod wpływem czasu zaczęły się kruszyć i gdzieniegdzie powstały spore wyrwy. Pod ścianami leżała spora ilość kamiennego gruzu. Szybkie rozpoznanie nie ujawniło natomiast drugiego wyjścia z pomieszczenia. Słysząc zbliżających się Żniwiarzy i nie mając dokąd uciec, drowka postanowiła cofnąć się kilka kroków pod ścianę. Kiedy jednak zrobiła pierwszy krok, poczuła jak kamień, ustępuje pod naciskiem stopy. Dziewczyna szybko podniosła nogę i cofnęła się o krok. Wduszony przez nią fragment podłogi powrócił na miejsce a kiedy to się stało z sufitu, z głośnym hukiem, spadła wielka kamienna płyta odcinając złodziejce jedyne wyjście. Szelbi była w pułapce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)