poniedziałek, 14 lipca 2008

Rozdział 2 - "Ocalenie"

Nim kurz zdążył opaść, Szelbi usłyszała czyjś trochę chrapliwy, basowy głos, którego właściciel najwyraźniej był niezwykle dumny, z efektu swoich starań.
- Mówiłem, że drzwi otwiera się toporem..
- Tak, tak, mówiłeś – potwierdził z nutą znudzenia inny, zdecydowanie wyższy, melodyjny głos.
- Jestem krasnoludem, nie trzeba mnie uczyć jak otwierać drzwi. – oświadczył właściciel pierwszego głosu.
- Chłopaki uspokójcie się, proszę – rozległ się trzeci, melodyjny kobiecy głos.
Po chwili do komnaty gdzie uwięziona była Szelbi, weszły trzy postacie. Pierwszą z nich był gigantycznych rozmiarów krasnolud. Drowka widziała wcześniej kilku przedstawicieli tej rasy, ale byli oni zdecydowanie niżsi. Wojownik który wkroczył do komnaty miał długą, ozdobioną olbrzymią ilością pierścieni brązową brodę, oraz długie włosy upięte w 2 warkocze, które wychodziły spod hełmu, osłaniającego głowę i sięgały wojownikowi do kolan. Najwyraźniej do tych podziemi nie trafił przypadkiem gdyż nosił na sobie świetnie dopasowaną, błyszczącą, kompletną zbroję płytową, chroniącą całe ciało i równie dokładnie wypolerowaną tarczę, którą trzymał w lewej ręce. W prawej natomiast dzierżył drzewce olbrzymich rozmiarów topora, a na plecach przewieszoną miał równie kolosalnych rozmiarów kuszę. Bynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby jakakolwiek rzecz, w której posiadaniu był ów krasnolud, była zdobyczna. Wręcz przeciwnie. Całość sprawiała wrażenie jakby została wykonana specjalnie na potrzeby tej wyprawy i bynajmniej nie z materiałów, które każdy kowal posiadał w ilościach masowych. Wojownik sprawiał wrażenie kogoś, kto miał tu do wykonania misję, i którą postara się wypełnić, bez względu na liczbę osób chcących go przed tym powstrzymać.
Następnie wśród opadającego kurzu pojawił się wysoki, jasnoskóry elf, o czarnych włosach i zielonych oczach. Stanąwszy obok wojownika sprawiał wrażenie nadzwyczaj cherlawego, chociaż przewyższał krasnoluda co najmniej o głowę. Ów elf odziany był w skórzaną zbroję, wzmocnioną w niektórych miejscach metalem i przetykaną stalową nicią. Trzymał w rękach długi łuk, a na plecach przewieszony miał kołczan ze strzałami.
Ostatnia w komnacie pojawiła się elficka czarodziejka, nisza od łucznika o jakieś kilka centymetrów. Miała ciemne włosy, błękitne oczy, niezwykle jasną, złocistą skórę i nosiła na sobie niebieską szatę, wykonaną z drogiego materiału, wskazującą jednoznacznie na jej profesję. W rękach nie trzymała niczego, jednak miała je wzniesione w górze na wypadek, gdyby w pomieszczeniu znajdowało się coś, co należałoby najpierw potraktować magią, a dopiero potem zadawać pytania. Cała trójka chwilę stała w milczeniu, czekając aż opadnie kurz, aż w końcu wojownik zabrał głos.
- Zaraz zobaczymy, dokąd prowadzi ta droga… - zaczął pewnie, ale przerwał natychmiast, kiedy jego oczy dostrzegły uwięzioną.
Spojrzał na towarzyszy, lecz Ci najwyraźniej jeszcze nikogo nie dostrzegli, więc wojownik przemówił zmieszanym tonem, niczym ktoś, kto właśnie bez zapowiedzi wpadł do królewskich sypialni i zobaczył w niej króla ze służącą, w bynajmniej nie dwuznacznym położeniu.
- Khym…Khym…Tego no, pani wybaczy najście, ale szukamy... – przerwał, po czym zwróciwszy się do towarzyszy dodał konspiracyjnym szeptem.
- A mówiłem żeby pukać?
- Taa… jasne – mruknął łucznik głosem pełnym sarkazmu. Po chwili zaś zapytał
- Coś ty tam zobaczył?
Krasnolud jednak zignorował pytanie i ponownie zwrócił się do Szelbi kontynuując mowę jakby nigdy nic.
- Tak, więc szukamy wyjścia i…
- DROW! – wrzasnął jego towarzysz, który najwyraźniej dopiero teraz dostrzegł Szelbi. Łucznik natychmiast napiął cięciwę i wymierzył do półdrowki.
- Hola brachu! – warknął krasnolud uderzając drzewcem topora w broń tamtego i powodując, że strzała zamiast trafić w cel, odbiła się od ściany i sufitu, a następnie spadła na podłogę nie czyniąc nikomu krzywdy.
- Oszalałeś?! – wrzasnął łucznik. – To jest drow!
Najwyraźniej jednak wojownik nie uznał tego za odpowiedni argument, aby przerwać rozmowę z uwięzioną, gdyż podniósł groźnie topór i warknął gniewnie.
- Nie obchodzi mnie, kim ona jest! Możesz w niej widzieć nawet lorda demonów. Teraz JA z nią rozmawiam, więc przymknij tą swoją trajkoczącą jadaczkę i czekaj na swoją kolejkę.
- Nie rozumiesz! - wrzasnął tamten
Przeciwnie! Rozumiem doskonale! – Huknął rozjuszony wojownik. Po czym już miał zamiar kontynuować przerwane przemówienie, kiedy kolejny raz wtrącił się jego towarzysz
- Ale ty naprawdę nie…
W tym momencie krasnolud nie wytrzymał.
- SELUNE DO STU DIABŁÓW, POWIEDZ MU COŚ, BO JAK NICZEGO NIE ZROBISZ TO JA GO ZA CHWILĘ WYŚLĘ TAK DALEKO STĄD, ŻE NAWET TWOJE OCZY GO NIE DOJRZĄ! – Wrzasnął na całe gardło
- Czyli gdzie konkretnie? – zapytała najwyraźniej rozbawiona sytuacją czarodziejka.
- NA TAMTEN ŚWIAT!
- Ach, no tak. Wybacz pytanie – odparła elfka poważniejąc natychmiast, po czym podeszła do łucznika, złapała go za ramię i mówiąc mu coś na ucho wyprowadziła z komnaty.
Kiedy tyko oboje opuścili pomieszczenie, krasnolud wyraźnie odetchnął z ulgą. Przez chwilę trwało milczenie, ale w końcu wojownik odezwał się, wyraźnie spokojniejszym głosem.
- Tak więc, jak już mówiłem, szukamy wyjścia z tych diabelnych podziemi i… - znów urwał, po czym zapytał - a tak właściwie, to kim ty jesteś?
Nagłe pytanie wyrwało Szelbi z osłupienia, w jakie wprawiła je rozegrana przed chwilą scenka. Lekko zmieszana odparła.
- Ja? Właściwie to po części elf….
- Profesja! – warknął krasnolud ponownie podnosząc głos – Pytam o profesję, bo to, że masz długie uszy, akurat widzę.
- Znaczy… znam się trochę na pułapkach i… no zadaniach… wymagających precyzji – dokończyła ostrożnie dobierając słowa aby jeszcze bardziej nie zdenerwować rozmówcy.
- Ależ to wyśmienicie – odparł uradowany krasnolud, który najwyraźniej bardzo szybko wpadał w gniew i z równą szybkością potrafił o nim zapomnieć, po czym pokrótce wyjaśnił sytuację:
- Bo widzisz, my tu we trójkę, szukamy wyjścia i prawie cały czas wpadamy w jakieś parszywe pułapki. Ktoś taki jak ty, na pewno ułatwiłby nam wędrówkę po tych korytarzach, a z tego, co widzę, ty także wolałabyś raczej opuścić ten lokal.
- No cóż. Prawdę mówiąc, myślę, że mogłabym spróbować wam pomóc, pod warunkiem, że któreś z was wyciągnie mnie z tego więzienia. – stwierdziła Szelbi po namyśle.
- Doskonale. W takim razie z przyjemnością powitamy cię w naszej małej drużynie. – odrzekł krasnolud, Po czym krzyknął na pozostałych, aby wrócili do komnaty.
- Pozwól zatem, że się przedstawię. - rzekł krasnolud, kiedy jego towarzysze zjawili się pomieszczeniu. – Jestem Battor Ringstorm, krasnolud z Rednek i jeden ze strażników Żelaznej Wyspy, a to jest Selune Lightspell z… - przerwał i spojrzał lekko zażenowany na elfkę.
- Z Arcona Gate – dokończyła czarodziejka.
- Tak, właśnie. – wtrącił Battor, po czym dodał przepraszającym tonem, drapiąc się jednocześnie po hełmie. – Wybacz moja droga, nazwa twego miasta ciągle wylatuje mi z pamięci.
- Nie szkodzi, nie gniewam się – odparła Selune.
Krasnolud ponownie zabrał głos, wskazując jednocześnie na uzbrojonego w łuk elfa.
- A to jest…
- Veru Strongshot – przerwał mu łucznik. – Doprawdy nie rozumiem, po co takie uprzejmości. – dodał tonem, jakiego zapewne użyłby arystokrata, gdyby zaproponowano mu by pomógł służbie, w szorowaniu podłogi. – To jest Drow, a w dodatku więzień.
- Wyobraź sobie Veru, że ten drow, jak powiedziałeś, będzie nam od tej chwili towarzyszył. – oświadczył krasnolud triumfująco.
- Co takiego?! – oburzył się łucznik.
- To, co słyszałeś. – warknął Battor i dodał – Jest łotrzykiem, więc pomoże nam unikać pułapek.
- Oszalałeś?! Jakich pułapek? – Veru wyglądał na szczerze zdumionego.
- Tych, w które ciągle wpadam, bo ktoś musi iść na czele, ale nie dziwię się, że nic o nich nie wiesz, skoro cały czas ubezpieczasz tyły. – wyjaśnił nieźle już rozdrażniony Battor.
- Nie wiem tylko po co, bo stamtąd może nas zaskoczyć jedynie kurz – dodał cierpko
- Uspokójcie się! – uciszyła ich Selune. Po czym zwróciła się do Veru
- Battor ma rację, do tej pory jakoś udało nam się uniknąć poważnych konsekwencji, ale jak tak dalej pójdzie możemy trafić na naprawdę potężną pułapkę, a wiesz tak samo dobrze jak ja, że bez wojownika nie damy sobie rady. Krasnolud jest nam potrzebny żywy.
Veru jednak nie zamierzał się łatwo poddać.
- Ech… czy tylko ja widzę, że współpraca z nią – tu łucznik wskazał Szelbi – nie przyniesie niczego dobrego? Przecież drowy słyną z tego, że przy pierwszej lepszej okazji zdradzą cię i pozostawią z nożem w plecach.
- No rzeczywiście, coś w tym jest – mruknął krasnolud z dziwną nutą w głosie. – Popatrz na nią, wygląda tak jakby miała nas za chwilę rozszarpać na strzępy, a do tego łańcucha pewnie sama się przykuła. Dla niepoznaki, ot co. To musi być podstęp.
- Znaczy, że się ze mną zgadzasz? – spytał zdumiony elf.
- Oczywiście, że nie! – ryknął wojownik wściekle – Czyś ty postradał rozum? Ona jest tak samo uwięziona jak ty jeszcze całkiem niedawno, więc nie widzę żadnych powodów do obaw.
- Ale… - zaprotestował Veru, lecz w tym momencie Selune położyła mu dłoń na ustach i powiedziała.
- Krasnolud ma rację. Nic nie wskazuje na to, że ona nas zdradzi, a poza tym nie pamiętasz już, kto wyciągnął nas z celi?
To pytanie wyraźnie uraziło dumę łucznika. Spuścił głowę i odrzekł.
- Może masz i rację, ale ja wciąż…
- Och, dobrze. – powiedziała czarodziejka – Sprawdzę ją, jeśli tak ci zależy.
Podeszła bliżej Szelbi i dotknęła dłonią jej głowy. Drowka ponownie poczuła, że ktoś czyta w jej myślach, ale tym razem pozwoliła na to.
- Przepraszam za to – powiedziała łagodnie Selune, po czym zwróciła się do towarzyszy.
- Ona jest tutaj więźniem tak jak i my, Veru, nie znalazłam w niej też niczego, co uzasadniałoby twoje podejrzenia. Myślę, że możemy przyjąć ją do drużyny. Naprawdę potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam unikać pułapek.
- Ech… dobrze, ale będę ją miał na oku – ostrzegł pozostałych Veru. Jego głos jednak nie brzmiał tak dumnie jak wcześniej. Teraz można było w nim wyczuć nutę rezygnacji. Łucznik wiedział, że nikt go nie popiera, ale nadal nie ufał Szelbi. Postanowił, że będzie ją bardzo czujnie obserwował,
- No nareszcie – warknął krasnolud, po czym podszedł do uwięzionej i za pomocą topora, rozciął łańcuch w dwóch miejscach. Teraz Szelbi mogła się poruszać na tyle swobodnie, na ile pozwalały jej kajdany zaciśnięte na nadgarstkach i fragmenty łańcucha zwisające po obu stronach więziennych karwaszy. Następnie dociął go tak, aby zostawić same kajdany i odsunął się robiąc miejsce Selune.
- Twoja kolej – mruknął do elfki.
Czarodziejka podeszła, położyła rękę na żelaznych kajdanach i wymruczała zaklęcie. Po chwili półdrowka była wolna, a krępujący ją kawał metalu upadł z sykiem na podłogę.
- Dziękuję – powiedziała Szelbi
- Nie dziękuj, zrobisz to po drodze, jak tylko uchronisz nas przed pułapkami. – oznajmił krasnolud i razem z elfami opuścił komnatę. Szelbi została jeszcze chwilę i przeszukała pomieszczenie. Znalazłszy cały swój ekwipunek, zabrała go i uzbrojona w sztylet skierowała się do wyjścia.
- Hej, mała! – usłyszała głos krasnoluda - Idziesz?
Słowo „mała” nie zabrzmiało jakoś dziwnie w ustach wojownika, chociaż Szelbi była mu równa wzrostem. Drowka z pewnością była najlżejszym członkiem drużyny, a przy jej dosyć niskim jak na elfa wzroście rzeczywiście mogła sprawiać wrażenie bardzo drobnej. Uzasadniało to zatem przezwisko nadane jej przez krasnoluda.
- Tak, tak – odkrzyknęła, wybiegając z komnaty i po chwili była już przy krasnoludzie. Para elfów najwidoczniej nie zamierzała na nich poczekać i teraz znajdowała się dobre 15 metrów przed nimi.
- Tak właściwie, to jak ci na imię? – zapytał Battor
- Jestem Szelbi - odpowiedziała półdrowka lekko zmieszana faktem, że poza imieniem nic nie mogła o sobie powiedzieć, gdyż nic o sobie nie wiedziała. Postanowiła jednak lekko nagiąć prawdę i dodać sobie, chociaż nazwisko.
- Szelbi Stillcoat
- Uhm – odparł krasnolud. Przez chwilę milczeli, po czym wojownik najwyraźniej zadecydował, że trzeba dogonić elfy gdyż przyspieszył kroku i jednocześnie zwrócił się do drowki
– Dalej mała, pokażmy tamtym że my tez umiemy maszerować.
- Dobrze - zgodziła się Szelbi.
Nim jednak zrównali się z resztą drużyny Szelbi zapytała.
- Nie przeszkadza ci to, że jestem półdrowem?
Krasnolud spojrzał na nią badawczo, po czym odparł wzruszając ramionami.
- Nie bardziej niż to, że tamta para to elfy. Widzisz mała, ja jestem krasnoludem i z tej racji nie szukam dziury w całym tak, jak robi to Veru. Dla mnie mogłabyś być nawet ziemskim wcieleniem Lorda Piekieł, ale póki nas nie zdradzisz i będziesz nam pomagać, ja będę cię traktował z szacunkiem i przyjaźnią. Dotyczy to zarówno ciebie, jak i tamtych dwojga.
- Ale znaczy to, że absolutnie nie obchodzi cię fakt, że znaczna większość mieszkańców powierzchni traktuje mnie jak wcielenie zła?
- Ani trochę. – stwierdził bez namysłu krasnolud. - Potrzebujemy pomocy i jeśli jesteś w stanie nam ją zaoferować to przynajmniej ja, chętnie z niej skorzystam.
- Czy Żelazna Wyspa jest daleko stąd? – zaciekawiła się Szelbi
- Leży na Zimnych Wodach, za Wielkim Kontynentem, jakieś cztery dni statkiem, przy sprzyjających wiatrach.
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że Wielki Kontynent naprawdę istnieje? – uradowała się drowka. Dotąd bowiem nie do końca wierzyła w opowieści zasłyszane w karczmie.
- O ile pamiętam, to istniał, gdy go opuszczałem – stwierdził dobrodusznie krasnolud.
- A czy to prawda, że jego mieszkańcy żyją ze sobą w zgodzie? – Szelbi była coraz bardziej zafascynowana odpowiedziami krasnoluda.
- Poza nielicznymi wyjątkami owszem – stwierdził bez namysłu Battor.
- Ale radziłbym ci omijać Zarantham i Grimnalur – dodał po chwili.
- Pozwolisz mi płynąć z wami, kiedy postanowicie opuścić wyspę? – zapytała Szelbi. - Chciałabym zobaczyć Wielki Kontynent
- Jeśli o mnie chodzi to nie widzę przeszkód – zgodził się wojownik.
- Cieszę się, że was spotkałam. – powiedziała szczerze uradowana Szelbi.
- Ja również. Wierz mi, że nie bardzo uśmiechała mi się dalsza wędrówka po tych korytarzach tylko i wyłącznie w towarzystwie tej elfiej pary. – odparł zadowolony krasnolud, po czym oboje jeszcze bardziej przyspieszyli kroku i zrównali się z resztą.

Okazało się, że komnata gdzie uwięziona była Szelbi była jedną z ostatnich, jakie pozostały dotychczas niezbadane przez pozostałych członków drużyny. Kolejne trzy pomieszczenia były całkiem puste i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek w którymś z nich znajdowało się, wyjście na powierzchnię. Drużyna udała się zatem jak stwierdziła „z powrotem do schodów”. Korzystając z faktu, że elfia para zajęta była sobą, Szelbi starała się jak najwięcej dowiedzieć od krasnoluda na temat budowy labiryntu i dalszych planów wyprawy.
Z tego, co opowiadał wojownik, wywnioskowała, że labirynt dzieli się na dwie części, z których każda miała osobne wyjście na powierzchnie. Niestety oba zostały zablokowane, gdy Szelbi i Battor wpadli w pułapki, zaraz po wejściu do labiryntu. Z dalszych relacji krasnoluda wynikało, że podziemia mają więcej jak jeden poziom i właśnie teraz kierują się do schodów prowadzących na niższą kondygnację. Krasnolud uważał, że nawet, jeśli nigdzie niżej nie ma wyjścia na powierzchnię, to gdzieś znajduje się mechanizm odblokowujący te na pierwszym poziomie. Selune również była zdania, że ktokolwiek wybudował ten labirynt, zabezpieczył się na wypadek, gdyby został tu uwięziony, czy to budując jeszcze jedno wyjście na powierzchnię, czy też konstruując mechanizm pozwalający na odblokowanie istniejących. Kierowali się zatem teraz do schodów, by zwiedzić niższe kondygnacje i tam szukać owego urządzenia, lub dodatkowej drogi ucieczki.

Okazało się, że zejście na niższy poziom znajduje się znacznie dalej, a labirynt jest dużo większy niż początkowo sądziła Szelbi. Wędrówka zajęła im co najmniej trzy godziny, podczas których, właściwie nie rozmawiali ze sobą jak drużyna, którą przynajmniej w teorii teraz tworzyli. Veru nie odzywał się do nikogo poza Selune, a i czarodziejka nie zabierała za często głosu. Na szczęście krasnolud był nieco bardziej rozmowny i Szelbi udało się uzyskać trochę informacji o pozostałych członkach drużyny, oraz paru szczegółów na temat prawdziwego celu wyprawy.

Krasnolud twierdził, że zarówno on, jak i czarodziejka, szukają jakiegoś potężnego artefaktu, który to podobno miał się znajdować w tych podziemiach. Podobno elfka, wynajęła łucznika, gdyż ten był miejscowym łowcą i znał położenie interesujących ją ruin. Niestety elfia para wpadła w pułapkę zaraz po wejściu do labiryntu i zapewne tkwiła by w lochu do teraz gdyby nie Battor. Krasnolud wszedł do podziemi kilka godzin później i również wpadł w pułapkę podobną do tej jaka nieumyślnie uruchomiła Szelbi. Jak się jednak okazało trucizna w zawarta w igłach nie działała na krasnoludy. Prawdopodobnie alchemik który ją sporządził nie brał pod uwagę iż jakiś przedstawiciel tej rasy zechce odwiedzić labirynt. Wojownik nie został więc sparaliżowany i bez przeszkód rozpoczął penetrowanie kolejnych pomieszczeń. Niestety podczas tego zajęcia wpadł w inną pułapkę, która to zablokowała drugie wyjście na powierzchnię. Drużyna musiała więc znaleźć inną drogę ucieczki, jeśli tylko planowała kiedykolwiek opuścić podziemia. Niemniej nadal głównym celem całej wyprawy pozostawało odnalezienie artefaktu. Co ciekawe chociaż ani krasnolud, ani czarodziejka nie powiedzieli czego konkretnie szukają oboje byli pewni że nie jest to jeden i ten sam przedmiot. Po dłuższych namowach, Bator niechętnie zdradził, że szuka magicznego pierścienia. Nie powiedział jednak co ów artefakt potrafił, ani do czego był mu potrzebny. Drowka z pewnością przekonałaby wojownika aby zdradził nieco więcej szczegółów, ale nie chciała stracić zaufania jakim ten ją obdarzył. Co by nie mówić, był to jedyny, no, może obok Selune mieszkaniec powierzchni, który nie okazywał drowce otwartej wrogości. Musiała to docenić.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pomimo dużej odległości w czasie i przestrzeni jestem pod wrażeniem Battora:D Uwielbiam postacie krasnoludów, a elfy Veru i Selune są zbudowane tak, że można pozazdrościć. Veru typowy niedowiarek, a Selune małomówna czarodziejka. Arcydzieło się kroi...