niedziela, 13 lipca 2008

Rozdział 1 - "Uwięziona"

- Świetnie, naprawdę coraz lepiej- pomyślała z ironią o swojej sytuacji, jednocześnie cofając się pod ścianę i rozglądając dokładnie po pomieszczeniu. Zaskoczyło ją, że dotąd Jeźdźcy jej nie dopadli, chociaż byli tuż za nią, kiedy zbiegała po schodach. Jakby na zawołanie usłyszała głuche walenie w kamień w miejscu, gdzie jeszcze chwile temu było wejście do podziemnego kompleksu. Zapewne, któryś ze Żniwiarzy usiłował dostać się do środka. Dziewczyna podbiegła do sporej kupy gruzu leżącej pod lewą ścianą pomieszczenia i przyklęknęła za nią dobywając sztyletu. Tak przygotowana czekała, aż Jeźdźcy użyją magii, aby przeniknąć przez mury dzielące ich od swej ofiary, tak jak zrobili to tuż po tym jak uciekła z miasta. Nagle całe pomieszczenie zawibrowało a po chwili z sufitu posypały się malutkie odłamki skał i sporo pyłu. Kiedy wibracje ustały, ściany pomieszczenia rozświetlił na chwilę bladoniebieski blask ochronnego zaklęcia. Szelbi nie pozwolono na pobieranie nauk o magii, ale dziewczyna często zakradała się i z ukrycia śledziła przebieg ćwiczeń oraz wykładów. Dzięki zdobyciu szczątkowej wiedzy, wiedziała teraz, że czar chroniący kamienny kompleks, nie pozwoli intruzom wtargnąć do środka za pomocą magii. Była więc bezpieczna, dopóki znajdowała się wewnątrz strzeżonego przez czary obszaru.
Dziewczyna zaczęła więc badać ściany w pomieszczeniu, poszukując ukrytego przejścia. Sądziła bowiem, że gdzieś w labiryncie musi być mechanizm który odblokuje zawalone teraz wyjście na powierzchnię.
Znalezienie ukrytego przejścia okazało się podejrzanie łatwe, gdyż po lewej stronie, złodziejka od razu wyczuła dwa wgłębienia, oddalone od siebie o jakiś metr. Teraz należało znaleźć element który odsłoni drzwi.
Jeszcze raz zbadała każdy metr pomieszczenia a zwłaszcza podłogę, jako że to w niej ukryty był mechanizm uwalniający ogromny głaz, który odgrodził ją od Jeźdźców. Być może wiec ukryto tam także i drugie urządzenie. Okazało się jednak, że ani na ścianach, ani w podłodze nie ma już więcej ukrytych mechanizmów.
- Hmm… o czym zapomniałam? – pomyślała na głos.
- No, tak… – dodała po chwili i podeszła do jednej z pochodni. Ostrożnie złapała za drzewce i pociągnęła. Pochodnia okazała się dźwignią. Po jej przemieszczeniu komnata zatrzęsła się, z sufitu spadły kolejne warstwy pyłu, a po chwili drzwi, które Szelbi wykryła na lewej ścianie zaczęły się wsuwać w głuchym warkotem. W tym samym tempie, w jakim odsłaniało się przejście, pochodnia wracała na swoje miejsce. Elfka uważnie śledziła wszystkie wydarzenia nie ruszając się z miejsca. W pewnym momencie rozległ się głuchy zgrzyt, kamienne drzwi zatrzymały się, a pochodnia z kliknięciem wskoczyła na dawne miejsce. Szelbi zrobiła krok w kierunku przejścia i wtedy poczuła drobne ukłucie w okolicach prawej łopatki. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, poczuła ogarniające ją zmęczenie. Sparaliżowana, osunęła się na ziemię z myślą o tym, że dała się złapać w tak banalną pułapkę.


Kiedy się ocknęła i spróbowała wstać poczuła dziwny ciężar zaciśnięty na nadgarstkach. Okazało się, że była przykuta grubym łańcuchem do najbliższej ściany. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się w sporych rozmiarów komnacie oświetlonej czterema pochodniami, umieszczonymi w rogach pomieszczenia. Naprzeciwko zobaczyła masywne drewniane wrota, okute żelazem, a obok nich oparta o ścianę, stała równie solidna, okuta żelazem sztaba. Na środku pomieszczenia znajdował się stół, na nim rozmaite przyrządy, które najpewniej służyły do wydobywania informacji z więźniów mających na tyle silną wolę by oprzeć się „uprzejmym” prośbom o ich dobrowolne ujawnienie. Co prawda część z tych metalowych wynalazków zżarła już rdza, ale i tak nadawały pomieszczeniu odpowiednio przerażający nastrój. Uwięziona drowka przez chwilę starała się dopasować wszystkie zauważone elementy i zinterpretować, do czego służyła komnata. Chociaż jej umysł zdawał się być zasnuty jakąś mgłą, będącą najpewniej efektem działania pułapki, w jaką niedawno wpadła, szybko domyśliła się, że znajduje się w sali tortur. Gdyby była nieco bardziej przytomna z pewnością krzyknęłaby z przerażenia, ale w tym stanie przeniosła jedynie wzrok na lewą ścianę. Spostrzegła na niej rząd łańcuchów identycznych jak ten, którymi skute były jej ręce. Przy jednym z nich zwisał szkielet. Widocznie ktoś był bardzo uparty i nie chciał nic powiedzieć do samego końca. Spojrzała jeszcze na prawą ścianę, ale poza ciemnoczerwoną zasłoną i kilkoma beczkami nie zauważyła nic szczególnego. Tak czy inaczej obecna sytuacja Szelbi była nie do pozazdroszczenia. Łańcuch był zbyt mocny i zbyt ciasno skuty, by udało jej się uwolnić, a nawet jeśli, to miała wrażenie, że ucieczka jedynym wyjściem, czyli przez masywne wrota nie będzie wcale łatwa, nawet pomimo tego, że dzięki nabytym umiejętnościom, umiała bez większego trudu zniknąć z oczu nawet tym, którzy bacznie ją obserwowali. Była pewna, że ktokolwiek ją tu uwięził, miał ku temu powód i niebawem wróci, gdyż, jeśli to on zastawił pułapkę, z pewnością wiedział jak długo jej ofiara pozostanie nieprzytomna. Nagle odniosła wrażenie, że nie jest sama w pomieszczeniu. Coś ewidentnie było niedaleko i elfka nie miała najmniejszej ochoty dowiedzieć się, co to jest. Po chwili poczuła jak coś usiłuje wedrzeć się do jej umysłu. Najpierw tylko zdawało się błądzić wokół jej myśli, ale po chwili poczuła, że ktoś zaczyna szperać w jej pamięci. Kierując się instynktem skoncentrowała się na przeciwległej ścianie usiłując w ten sposób wypełnić umysł wyłącznie tym obrazem i uniemożliwić intruzowi pozyskanie jakichkolwiek informacji. Był to jedyny, stosowany powszechnie przez mroczne elfy sposób na ochronę myśli, który dziewczyna poznała. Przez chwilę czuła jeszcze obecność intruza w umyśle, ale po chwili nacisk zelżał. Widocznie cokolwiek to było, postanowiło się wycofać. Elfka ponownie rozejrzała się wokół i sprawdziła czy wszystko, co miała przy sobie zostało jej odebrane. Tak jak sądziła, wszystko jej zabrano, ale wśród narzędzi na stole dostrzegła również swój sztylet. Pozostałej części ekwipunku nigdzie nie było widać. W tym momencie znów poczuła czyjąś obecność w swojej głowie. Tym razem zaatakowano ją z większą siłą. Mimo starań nie udało jej się na niczym skoncentrować, więc w akcie desperacji postanowiła porozmawiać z intruzem wewnątrz swojego umysłu.
- Zostaw mnie! – krzyknęła, chociaż była to raczej prośba niż rozkaz.
Ku jej zdumieniu siła, z jaką ktoś atakował jej myśli zelżała, a w jej głowie rozległ się głos wyrażający szczere zdumienie.
- Drow?
- Pokaż się! – rozkazała elfka.
- Nie ty wydajesz rozkazy – odpalił ostrzegawczo intruz.
- Jak śmiesz szperać w moich myślach? – zapytała Szelbi czując nagły przypływ odwagi.
- Zamknij się! – siła głosu oszołomiła na chwilę drowkę.
Po chwili intruz odezwał się znowu.
- Po pierwsze, to ty wtargnęłaś na moją posiadłość, a po drugie, jesteś teraz na mojej łasce i tylko ode mnie zależy jak długo pożyjesz i co cię jeszcze w tym życiu spotka.
- Nie chciałam, to Żniwiarze mnie do tego zmusili. – odpowiedziała wciąż usiłując sprawiać wrażenia odważnej, chociaż było to bardzo trudne zważywszy na rozmaite katowskie akcesoria leżące na pobliskim stole.
- Brawo, potrafisz odpowiadać na pytania. – Pochwalił ją intruz, choć jego słowa ociekały jadem.
- Czego chcesz? – zapytała elfka.
- Och, nie bądź taka ciekawa. Mam z tobą rachunki do wyrównania. Tymczasem może odpowiesz mi na kilka pytań?
- Powiem, co chcesz wiedzieć, jeśli obiecasz, że mnie wypuścisz – odpowiedziała Szelbi spoglądając kątem oka na stół z akcesoriami.
- Och… to zależy, co mi powiesz. Poczekamy sobie teraz na fachowca od wyciągania informacji.
- Nie… proszę, nie, powiedz, co chcesz wiedzieć? – poprosiła błagalnie elfka.
- Błaganie nic ci nie pomoże. Chociaż może faktycznie moglibyśmy już zacząć… Powiedz co wiesz o wojnie Wysp? – zażądał władca labiryntu.
Mimo, że Szelbi urodziła się na Wyspie Ciepłych Wód, nie miała wielkiego pojęcia o historii. Zbyt długo mieszkała pod ziemią, wśród mrocznych elfów, które lekceważyły historię wszystkiego co znajdowało się nad ich głowami. Drowka spędziła jednak jakieś dziesięć lat na powierzchni, po tym jak uciekła z podziemnego królestwa mrocznych elfów. Miała zatem pewne pojęcie o wielkiej wojnie jaka kilkadziesiąt lat temu spustoszyła wszystkie trzy wyspy. Nie wiedziała jednak że nazwano ją wojną Wysp. Tak czy inaczej, postanowiła powiedzieć wszystko co wie na ten temat, a nie było tego wiele.
- Wojna wybuchła nagle, wygrała ją Wyspa Płomiennych Drzew. Nasza wyspa straciła w bitwach dostęp do największego łowiska, oraz wszystkie Wyspy Pomniejsze. Wyspa Wolnych Strumieni, nie brała udziału w wojnie. To chyba wszystko co wiem.
Właściciel ponurego głosu nie był zadowolony z otrzymanej odpowiedzi.
- Łżesz! Nawet krasnoludy wiedzą więcej o tej wojnie. Od razu wiedziałem, że nie obejdzie się bez kata.
- Nie, to naprawdę wszystko, co mogę powiedzieć, więcej nie wiem. – zapewniała Szelbi, ale to nie przekonało władcy labiryntu.
- Milcz! Posiedzisz tutaj tak długo, aż znajdę wolnego fachowca od wyciągania prawdy. To może trochę potrwać, masz czas do namysłu.
Z tymi słowami intruz wycofał się z umysłu Szelbi. Dziewczyna usiadła, opierając się plecami o zimną ścianę pomieszczenia. Po jej twarzy płynęły łzy. Jej przygoda nigdy nie miała tak wyglądać.

Kolejne minuty płynęły. Chociaż tajemniczy głos dopiero co zerwał kontakt, Szelbi wydawało się, że minęła już cała wieczność. Pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na ucieczkę zastanawiała się nad tym, czy wie coś ważnego, co mogłaby jeszcze powiedzieć na temat wojny Wysp. Niestety nic co byłoby naprawdę godne uwagi nie przychodziło jej do głowy. Drowka nigdy nie lubiła historii morza. Uważała, że historia wydarzeń dziejących się na stałym lądzie, jest znacznie ciekawsza. Szelbi zawsze chciała wiele podróżować, poznać legendy o tajemniczych artefaktach, ukrytych w niezbadanych ruinach starożytnych budowli i przekonać się jak wiele prawdy jest w tych opowieściach. Pragnęła też bezpieczeństwa. I przyjaźni, o ile coś takiego istniało…

Szelbi wychowywała się pośród mrocznych elfów, ludu z którego wywodziła się jej matka. Ojciec złodziejki, leśny elf, którego imienia dziewczyna nigdy nie poznała zginął jeszcze przed jej narodzinami. Matkę straciła kilka lat później. Oboje podobno zginęli z ręki tego samego zabójcy. Zabójcy, który dzierżył legendarną broń, zwaną Varsilem.
Po stracie drugiego z rodziców, wychowanie Szelbi powierzono obcej rodzinie mrocznych elfów. Kiedy tylko odkryto fakt, że dziewczyna nie jest drowem czystej krwi, zaczęto ją traktować z coraz większą pogardą. Dziewczyna jednak była zdolna i uparta. Ku coraz większemu niezadowoleniu mrocznych elfów, pomyślnie przechodziła kolejne próby jakim ją poddawano. Dzięki krwi leśnych elfów, która płynęła w jej żyłach, Szelbi zyskała niesamowity refleks i zwinność, której mogłyby jej pozazdrościć nawet dzikie koty. Niestety fakt, że dziewczyna tylko w połowie była mrocznym elfem, niósł więcej konsekwencji niż tylko pogardę ze strony ludu matki. Szelbi nie widziała tak dobrze w ciemnościach, nie posiadała żadnych uzdolnień magicznych, ani, właściwej drowom czystej krwi, odporności na czary. Pomimo tego, udało jej się sprostać wszystkim wyzwaniom i w dniu 120 urodzin, wspólnota drowów postanowiła poddać Szelbi rytuałowi, który miał ją wprowadzić w dorosłość. Kiedy jednak w przeddzień uroczystości, dziewczyna dowiedziała się, że będzie musiała poświęcić w ofierze dwoje dzieci leśnych elfów, zdecydowała się opuścić dotychczasowy dom. W noc poprzedzającą dzień w którym miał się odbyć rytuał, Szelbi uciekła z miasta mrocznych elfów, zabierając ze sobą sztylet, który miał posłużyć do zabicia dzieci. Już wtedy dziewczyna wiedziała, że ma predyspozycje by w przyszłości zostać łotrzykiem.
Następne 10 lat Szelbi spędziła przenosząc z miejsca na miejsce. Okazało się bowiem, że jej ciemnoszara skóra, właściwa mrocznym elfom czystej krwi, oraz kolor włosów, sprawiają, że niemal wszyscy mieszkańcy powierzchni traktują ja z pogardą lub nawet wrogością. Z tego właśnie powodu drowka nigdy nie mogła osiąść na stałe w jednym miejscu. Półdrowka zmieniała więc miejsce pobytu tak często jak było to konieczne, kradnąc w międzyczasie jedynie tyle by mogła przeżyć i słuchając opowieści bardów w przydrożnych karczmach. I to był najszczęśliwszy okres w dotychczasowym życiu Szelbi. Żyła tak jak chciała, robiła to co podpowiadało jej serce i nie martwiła się tym co nastanie jutro.
Niemniej pewnego dnia dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy jest na świecie miejsce gdzie mogłaby zamieszkać, które mogłaby nazwać domem. Gdzie istnieje przyjaźń i miłość.
Kiedy bowiem dziewczyna żyła wśród drowów, nabrała przekonania ze świat nie może być piękny. Nie chodziło tylko o to w jaki sposób inni traktowali Szelbi, bo to jeszcze mogła sobie jakoś wytłumaczyć, ale o sam sposób życia mrocznych elfów. Wiedziała bowiem, że przedstawiciele tej rasy nienawidzą elfów żyjących na powierzchni, że mordują nie tylko dorosłych, ale także dzieci swych wrogów, ich kobiety i starców. Były też krwawe rytuały… i obrzędy, na których młode drowki oddawały się publicznie, najsilniejszym wojownikom. Na szczęście z powodu domieszki krwi leśnych elfów, Szelbi nie mogła brać udziału w podobnych uroczystościach. Dziewczyna pozostała więc dziewicą. Wszystko jednak wskazywało na to, że świat jest tak samo okrutny pod ziemią, gdzie królują drowy, jak i na powierzchni.

Dopiero kilka miesięcy temu, Szelbi usłyszała o Wielkim Kontynencie. Pewien marynarz, siedząc późnym wieczorem w karczmie, wspominał, że gdzieś tam, daleko na północy jest ląd, na którym wszystkie rasy żyją ze sobą w pokoju. Niestety dziewczyna usłyszała również o kosztach podróży na wspomniany Wielki Kontynent. Ponoć taka wyprawa kosztowała nawet 50 000 sztuk złota. W jedną tylko stronę.
Dotychczas dziewczyna nie podejrzewała, ze takie astronomiczne kwoty w ogóle istnieją. Tego pamiętnego wieczoru, Szelbi postanowiła, że uzbiera wymaganą sumę pieniędzy i sama sprawdzi ile prawdy jest w opowieściach morskiego wilka. Następne tygodnie nie przyniosły jej jednak wielkich zysków, za to musiała pięciokrotnie zmieniać miejsce pobytu, z powodu wrogości jaką okazali jej mieszkańcy powierzchni. W końcu dziewczyna zawędrowała do Azgondal, gdzie usłyszała o przedmiocie, który wart jest tyle, że wystarczyłoby na dwukrotną podróż na wielki kontynent i to w obie strony. Drowka nie zastanawiała się więc długo i jeszcze tego samego dnia wyruszyła do Eratiru, gdzie ów przedmiot miał się znajdować. Kto mógł przypuszczać, że owa kradzież będzie miała tak katastrofalne skutki?

Takie i podobne rozważania pochłonęły ją bez reszty przez następne kilkadziesiąt minut. Nagle wydarzyło się coś, co wyrwało ją z zadumy. Otóż zdawało jej się, że ktoś zamierza wejść do pomieszczenia. Usłyszała bowiem, zgrzyt naciśniętej klamki. Drzwi jednak pozostały zamknięte. Elfka błyskawicznie wstała i skupiła swój wzrok na sztylecie, leżącym na stole, usiłując przypomnieć sobie jeszcze jeden rozkaz, jaki działał na to ostrze. Po kilku próbach udało jej się wymówić właściwe słowa i sztylet znalazł się w jej rękach. Sprawdziła czy będzie w stanie rzucić nim w ewentualnego intruza, jeśli taki wejdzie do pomieszczenia. Mimo, że łańcuch był ciężki i dość mocno krępował jej ruchy ten manewr mógł się udać, chociaż rzut nie byłby zbyt celny. Mimo wszystko Szelbi postanowiła spróbować.
W tym momencie komnata zatrzęsła się, a następnie zawibrowała w nieznacznym stopniu. Przez drzwi zaczęła przenikać jakaś postać odziana w czarny płaszcz. W momencie, kiedy w komnacie znalazła się około połowa jej ciała, elfka rzuciła sztyletem. Atak okazał się bardziej celny niż przypuszczała. Trafiła w prawy bark intruza, w sposób wystarczający by unieruchomić całą kończynę. Postać pod wpływem bólu lekko się zgarbiła, i jęknęła, chociaż kontynuowała magiczną podróż. Szelbi wstrzymała oddech. W momencie, kiedy intruz przekroczył drzwi, przycisnął lewą rękę do zranionego miejsca, tak jakby dopiero teraz poczuł prawdziwy ból. Po chwili chwycił za sztylet, wyciągnął go z ciała i odrzucił na bok. Broń z brzdękiem odbiła się od stołu i brzdękiem spadła na podłogę. Tymczasem przybysz przyłożył lewą rękę do rany i wymruczał.
- Helie Helia Fen.
Miejsce w którym przed chwilą tkwił wbity sztylet zalśniło bladoniebieskim blaskiem, który zdawał się wchłaniać w ciało i po chwili zniknął. Postać odwróciła się w kierunku Szelbi. Przewyższała drowkę o głowę i z pewnością ważyła znacznie więcej. Płaszcz szczelnie okrywał całe ciało tajemniczego przybysza. Nie było widać nawet oczu. Twarz przybysza była ukryta pod kapturem, jednak, pomimo, że drowka nie widziała jej, miała wrażenie, że postać bez trudu widzi całe pomieszczenie, ją samą a być może znacznie więcej. Po chwili przybysz podszedł bliżej i podniósł prawą rękę, tak, że okryta płaszczem dłoń znalazła się na wysokości piersi drowki. Przybysz trzymał coś, co wyglądało jak malutka, zakorkowana fiolka z fioletowym płynem. Nim drowka zdążyła cokolwiek zrobić przybysz odezwał się spokojnym męskim głosem i polecił:
- Weź!
- Nie chcę. – odparła Szelbi.
- Dobrze, nie musisz. W takim razie idę. – Stwierdził właściciel płaszcza zawiedzionym tonem, po czym odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- Zaczekaj! – zawołała elfka, a gdy przybysz się zatrzymał zapytała:
– Kim jesteś?
- To, kim jestem, nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie chcesz mojej pomocy – odparł zapytany i ponownie ruszył w kierunku wyjścia. Jego głos miał w sobie coś co nie pozwalało drowce go zignorować .
- Przepraszam. Wróć proszę. – poprosiła.
- Dobrze. – zgodził się przybysz i podszedł, zatrzymując się jakieś pół metra przed nią.
- Kim jesteś? - ponowiła pytanie Szelbi.
- To nieistotne, ale mieszkam na drugim poziomie tego labiryntu, jeśli to chcesz wiedzieć. Nie pytaj o to więcej, bo niczego nie powiem. – odpowiedział zakapturzony, a ton jego głosu był łagodny, choć stanowczy. Przez chwilę Szelbi zastanawiała się czy to możliwe, żeby ten tajemniczy gość i intruz, który tak niedawno próbował zaatakować jej umysł to jedna i ta sama osoba, ale, pomimo starań, nie umiała znaleźć w głosie rozmówcy nawet jednej nuty wrogości, lub czegoś, co potwierdzałoby jej obawy. Jeszcze przez chwilę milczała, ale w końcu zadała kolejne pytanie.
- Czemu chcesz mi pomóc?
- Do tego nie potrzebuje powodu, nie jestem taki jak większość mieszkańców wyspy – wyjaśnił spokojnie zakapturzony.
- Czy mógłbyś mnie oswobodzić?
- Za chwilę. Mamy mało czasu. Weź proszę tą miksturę. Pozwoli ci przeżyć bez jedzenia i wody następną dobę. To na wypadek gdybyś musiała tu spędzić kolejny dzień – to mówiąc przybysz wręczył jej fiolkę.
- Dziękuję ci. Powiedz mi, chociaż jak masz na imię. Być może zawdzięczam ci życie. – odrzekła Szelbi i połknęła miksturę..
- Kiedyś mówili na mnie Ardep i ty tak możesz się do mnie zwracać, chociaż nie wiem czy się jeszcze spotkamy.
- Mam nadzieję. Ja mam na imię Szelbi i jeszcze raz dziękuję ci za pomoc.
- Nie ma za co dziękować. – odpowiedział Ardep.
Dalszą rozmowę przerwał odgłos czegoś ciężkiego, uderzającego o drzwi prowadzące do komnaty gdzie się znajdowali.
- Wyciągnij mnie stąd – poprosiła elfka rzucając przerażone spojrzenie w kierunku drewnianych wrót.
- Wybacz, zbyt mało czasu – stwierdził ze smutkiem Ardep.
- Jeśli nikt ci nie pomoże, wrócę gdy tylko będzie to możliwe – obiecał po chwili, po czym podszedł do prawej ściany, dotknął jej, wymruczał zaklęcie i powoli zaczął przenikać przez kamień. Niemal w chwili gdy Ardep zniknął Szelbi z oczu, potężne uderzenie rozwaliło zamek w drzwiach i te z hukiem otworzyły się, wzniecając tumany kurzu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Oby każdy rozdział tak trzymał w napięciu, a te opisy..Składam głębokie ukłony